Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

— Wiesz, kto tu się przechadzał?
— Kto?
— Najpiękniejsza róża Kurdystanu. Czy nie słyszałeś nigdy o Esmie Chan, której żadna nie przywyższyła w piękności?
— Była żoną Ismaila Baszy, ostatniego dziedzicznego syna abbasydzkich kalifów?
— Tak, wiesz o tem. Nosiła miano Chan, jak wszystkie kobiety tej książęcej rodziny. Ismaila Baszę oblegał Indżeh Bairakdar Mohammed Basza. Rozsadził mury zamku, który wzięto następnie szturmem. Potem poszedł Ismail z Esmą Chan, jako jeniec do Bagdadu. Tu żyła i rozsiewała woń swej piękności. Emirze, pragnąłbym, żeby jeszcze tu była.
— Czy sadziła także tę pietruszkę i ten czosnek?
— Nie — odparł poważnie — to zrobiła Merzinah, moja gospodyni.
— Podziękuj zatem Allahowi, że w zamian ze Esmę Chan, masz przy sobie tę słodką Merzinah.
— Effendi, ona bywa czasem bardzo gorzka!
— Nie śmiesz szemrać przeciwko temu, Allah bowiem dzieli swe dary bardzo rozmaicie, a że musisz oddychać wonią tego „mirtu“, to było spewnością w księdze zapisane.
— Tak ci jest, lecz powiedz mi, emirze, czy chcesz wynająć ten ogród?
— Ile żądasz za to?
— Zapłacisz mi dziesięć pjastrów na tydzień. Wszyscy wówczas będziecie mogli chodzić do ogrodu i myśleć o Esmie Chan, ilekroć wam się podoba.
Wahałem się z odpowiedzią. Ogród przytykał do tylnej ściany jakiegoś budynku, w której zauważyłem dwa rzędy małych otworów. Wyglądało mi trochę na więzienie. Musiałem się dowiedzieć.
— Sądzę, że nie wynajmę tego ogrodu.
— Czemu nie?
— Bo zawadza mi ten mur.
— Ten mutr, czemu?
— Nie lubię pozostawać w pobliżu więzienia.
— Oh, ludzie, którzy tam tkwią, nie przeszkadzaliby tobie. Ich nory są tak głęboko, że nie mogą wcale dosięgnąć tych małych okien.

116