Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

u handlarzy, Były nowe i dlatego czyste, tak, że mogliśmy być zadowoleni. Potem pojawiła się Merzinah z pokrywą starego drewnianego pudełka w ręku, jako półmiskiem. Na niem znajdowały się jaja, które miały stanowić ucztę honorową. Obok leżało kilka płatów ciasta i słynna rynka z masłem, oraz kilka skorupek z jaj, w których znajdowała się brudna sól, grubo tłuczony pieprz i kminek, bardzo wątpliwej wartości. Noża ani łyżek do jaj oczywiście nie było.
Tę lukullową ucztę, do której zaprosiliśmy uprzejmie także Merzinah, przemogliśmy wreszcie szczęśliwie. Podziękowała jak najuprzejmiej za wyświadczony jej, nigdy nieoczekiwany zaszczyt i oddaliła się ze swym „statkiem Alfenidy“ do kuchni. Aga podniósł się także.
— Wiesz, panie, dokąd teraz pójdę? — zapytał.
— Dowiem się zapewne.
— Do mutesselima. Niechaj się dowie, jak dostojnym jesteś emirem i jak przyjął cię nadzorca jego pałacu.
Dokończył swoich urzędowych czynności w ten sposób, że otarł sobie z wąsów resztki roztopionego masła, które jadł wyłącznie z Merzinah i ruszył w drogę. Byliśmy sami.
— Czy mogę mówić, sir?
— Tak, master.
— Ubranie kupić!
— Teraz?
— Tak jest.
— Czerwone w kraty?
— Naturalnie.
— Więc pójdziemy do bazaru!
— Ale ja nic nie mówić! Wy musicie kupić, sir, tu pieniądze!
— Kupimy sobie tylko ubranie?
— Cóż jeszcze?
— Trochę naczynia, którego nam teraz potrzeba, a potem ofiarujemy je roztropnie adze, lub naszej gospodyni. Następnie tytoniu, kawy i innych rzeczy, bez których nie można się obejść.
— Well! Płacę wszystko!
— Będziemy używać najprzód waszej sakiewki, a potem się obliczymy.
— Pshaw! Płacę wszystko! Załatwione!

119