— Wiem wprawdzie, żeście bogaci i, że użyć tego umiecie w czasie odpowiednim...
Spojrzał na mnie szybko i badawczo, i zapytał:
— Chcecie pieniędzy?
— Tak jest — odrzekłem wprost.
— Well, dostaniecie! Dla was?
— Nie. Spodziewam się, że nie poznaliście mnie z tej strony.
— Słusznie, sir! Dla kogóż więc?
— Dla mutesselima.
— Ah! Po co? Na co?
— To człowiek bardzo ubogi. Sułtan dłużen mu gażę za jedenaście miesięcy. Z tego powodu chwycił się środka, praktykowanego przez wszystkich urzędników tureckich i wyssał ludność tutejszą wcale dokładnie. Niema więc nic i nikt mu nie może pożyczyć. To też wizyta nasza sprawia mu wielki kłopot. Musi nas przyjąć gościnnie, a nie ma środków na to. Wziął sobie na kredyt jagnię i inne rzeczy, a tymczasem każe mię zapytać, czy jestem dość bogaty, aby mu pożyczyć pięćset pjastrów. To jest prawdziwie po turecku, a na zwrot wcale liczyć nie można. Ponieważ jednak potrzeba nam jego przychylności, postanowiłem....
Przerwał mi szybkim ruchem ręki.
— Dobrze! Dostaniecie banknot stufuntowy!
— To za wiele, sir! To wyniosłoby wedle kursu w Konstantynopolu jedenaście tysiący pjastrów! Ja dam mu pięćset pjastrów i proszę was o drugie tyle. Niech się już tem zadowolni.
— Tysiąc pjastrów! To mało! Darowałem szejkom arabskim jedwabne szaty! Chciałbym go także zobaczyć. Jeżeli mogę pójść razem, to zapłacić wszystko! Wy nic!
— Zgoda.
— Powiedzcie zatem adze, że my to już załatwimy.
— A co my mamy zrobić?
— Kupić po drodze podarunek; włożyć do środka pieniądze.
— Lecz nie za dużo, sir!
— He? Pięć tysięcy pjastrów?
— Dwa tysiące, to już więcej, niż dosyć.
— Well; a zatem dwa tysiące! Gotowe!
Wróciłem do Selima Agi.
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/138
Ta strona została skorygowana.
124