pjastrówce. Schowali je z zadowoleniem, nie czując się bynajmniej dotkniętymi w swym oficerskim honorze. Turecki oficer kilku niższych rang, zwłaszcza w daleko położonych załogach, jest właściwie dziś jeszcze sługą swojego najbliższego przełożonego i przywykł za takiego się uważać.
Dałem adze materję i sakiewkę.
— Oznajmij nas i wręcz komendantowi ten podarunek.
Poszedł z godnością przodem, a my za nim. Pod bramą stał nazardżi pałacu. Przyjął nas teraz zupełnie inaczej, niż za pierwszym razem.
— Bendenic el epir; agamin zice żelami wer — Wasz sługa całuję rękę; mój pan poleca się wam!
Przeszedłem obok niego bez odpowiedzi, a Lindsay udał także, że go wcale nie zauważył. Muszę przyznać, że mój master Fowling-bull robił mimo krzyczących kolorów wrażenie, zmuszające do respektu. Ubranie leżało na nim, jakby robione dla niego, a świadomość tego, że jest Anglikiem i to bogatym, nadawała postawie jego pewności siebie, bardzo tutaj pożytecznej.
Nadzorca mimo okazanej mu wzgardy objął przewodnictwo i poprowadził nas schodami wgórę do komnaty, wyglądającej na przedpokój. Na nędznych dywanach siedzieli tam urzędnicy komendanta. Za naszem wejściem podnieśli się i powitali nas z szacunkiem. Byli to przeważnie Turcy i kilku Kurdów. Ci drudzy, przynajmniej pod względem zewnętrznym, robili o wiele lepsze wrażenie od pierwszych, którzy nie byli prawdopodobnie w tak korzystnych gospodarczych warunkach. W jednem z okien stał Kurd, po którym poznać było odrazu, że jest wolnym mieszkańcem gór. Z miną ponurego zniecierpliwienia patrzył na pole. Jeden z Turków przystąpił do mnie.
— Czy ty jesteś Emir Hadżi Kara Ben Nemzi, którego oczekuje mutesselim?
— Ja nim jestem.
— A ten effendi to Hadżi Lindsay Bej, który ślubował nic nie mówić?
— Tak jest.
— Jestem basz-kiatib[1] komendanta. Każe cię prosić, żebyś zaczekał kilka chwil.
- ↑ Pisarz sądowy.