— Dlaczego? Nie przywykłem czekać, a on wiedział o mojem przybyciu.
— Ma ważne zajęcie, które nie potrwa długo.
Zobaczyłem niebawem, jakie to było zajęcie. Oto z pokoju mutesselima wypadł gwałtownie służący i wrócił po jakimś czasie z dwoma puszkami bez nakrywek. W większej znajdował się tytoń, a w mniejszej palona kawa. Komendant mógł po te rzeczy posłać dopiero po otrzymaniu naszych pieniędzy. Przed powrotem służącego wyszedł aga z pokoju mutesselima.
— Effendi, wybacz jeszcze chwilę! Będziesz mógł wejść natychmiast.
Na to zwrócił się do niego Kurd, stojący pod oknem:
— A kiedyż wreszcie ja będę mógł wejść?
— Będziesz jeszcze dziś dopuszczony.
— Jeszcze dziś! Ja prędzej tu byłem od tego effendi i od wszystkich tutaj. Moja sprawa jest ważna i muszę dzisiaj stąd wyruszać.
Selim Aga zatoczył białkami.
— Ci effendi, to jeden emir, a drugi bej, ty zaś jesteś tylko Kurdem. Wejdziesz dopiero po nich!
— Mam takie same prawo jak oni, ponieważ jestem wysłannikiem walecznego męża, który także jest bejem.
To otwarte i nieustraszone wystąpienie Kurda podobało mi się bardzo, pomimo że pośrednio zwracało się przeciwko mnie. Agę zgniewało jednak widocznie, bo jął znowu przewracać oczyma i odparł:
— Na ciebie przyjdzie kolej później, a może i wcale nie. Jeżeli ci się to nie podoba, możesz odejść. Ty nie wiesz nawet, co jest najpotrzebniejsze, aby zjawić się przed wpływowym człowiekiem.
— Wiesz ty, co najpotrzebniejsze dla Kurda Berwari? Ta szabla! — Uderzył przy tem po rękojeści wymienionej broni. — Chcesz może zobaczyć próbę? Mnie wysyła bej z Gumri, a to, że mnie coraz na nowo usuwają i muszę czekać, to obraza dla niego. Już to on będzie wiedział, co na to odpowiedzieć. Odchodzę!
— Stój! — zawołałem.
Był już pod drzwiami. Bej z Gumri, którego wskazał mi naczelnik ze Spandareh? Oto miałem doskonałą sposobność dobrze się zapisać u niego.
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/141
Ta strona została skorygowana.
127