Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

— Nie, słyszałem jednak, że go wziął do niewoli. Musiał przecież mówić o tem, skoro cię darzy zaufaniem i wysłać chce do Arabów.
To poczciwe człeczysko zadawał sobie istotnie trudu, aby być dyplomatycznym. Roześmiałem mu się w twarz.
— O mutesselimie, wystawiasz mnie zaiste na ciężką próbę. Czy Amad el Ghandur jest taki stary, że bierzesz go za jego ojca Mohammed Emina?
— Jakże się mogę tak mylić, skoro nie znam żadnego z nich?
Powstałem.
— Zakończmy tę rozmowę! Nie jestem chłopakiem, z którego można głupca robić. Ale jeżeli chcesz tego więźnia zobaczyć, to zejdź do więzienia; sierżant ci go pokaże. Powiadam ci tylko: trzymaj to w tajemnicy i nie pozwól mu umknąć! Dopóki przyszły szejk Haddedihnów znajduje się w ręku mutessaryfa, dopóty może on Arabom dyktować warunki. A teraz pozwól, że odejdę.
— Emirze, nie chciałem ciebie obrazić. Zostań!
— Mam jeszcze co innego do roboty.
— Musisz zostać, gdyż kazałem przygotować jedzenie.
— Mogę zjeść w mojem mieszkaniu i dziękuję ci. Zresztą stoi tam Kurd, który musi mówić z tobą koniecznie. On był tutaj pierwej odemnie i dlatego chciałem mu zostawić piewszeństwo, lecz był tak uprzejmy, że tego nie przyjął.
— To posłaniec beja z Gumri. Może zaczekać.
— Mutesselimie, pozwól, że cię przestrzegę przed błędem.
— Jakim?
— Traktujesz tego beja, jak nieprzyjaciela, a co najmniej jak człowieka, którego nie potrzeba szanować ani się bać.
Widziałem po nim, że z trudem hamował wybuch gniewu.
— Czy chcesz mi dawać nauki, emirze, ty którego wcale nie znam?
— Nie. Jak śmiałbym ciebie pouczać, zwłaszcza, że starszy jesteś odemnie. Już wówczas, kiedyśmy mówili o magji, dowiodłem ci, że cię za zbyt mądrego uwa-

133