Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

żam, iżbym ci miał dawać nauki. Ale rady może starszemu i młodszy udzielić.
— Ja sam wiem, jak należy traktować tych Kurdów. Jego ojciec był Abd el Summit Bej, który moim poprzednikom, a szczególnie biednemu Selimowi Zillahi sprawił tyle kłopotu.
— Czyż i syn jego ma wam narobić tyle kłopotu? Muitessaryfowi potrzeba wojsk przeciw Arabom, a część ich musi ciągle trzymać w pogotowiu przeciwko Diżezidom, którym ufać nie może. Co on powie, gdy mu doniosą, że postępujesz z Kurdami z Berwari tak, że tu także należy się obawiać powstania, a oni zauważą, że gubernator nie ma chwilowo siły, aby je stłumić? Czyń, co chcesz, mutesselimie! Nie udzielę ci już rady ani nauki.
Widziałem po nim, że go ten argument mocno zdziwił.
— Sądzisz, że należy przyjąć Kurda?
— Tylko pod tym warunkiem mogę tu zostać. Odchodzę głównie dlatego, że nie chcę, by jeszcze dłużej czekał przezemnie.
Mutesselim klasnął w ręce, a z bocznych drzwi wysunął się służący, który otrzymał rozkaz wprowadzenia Kurda. Ten wszedł do pokoju w dumnej postawie i pozdrowił, nie pochylając się:
— Sallam!
— Jesteś posłańcem beja z Gumri? — zapytał komendant.
— Tak jest.
— Co mi twój pan chce powiedzieć?
— Mój pan? Wolny Kurd nie ma nigdy pana. On jest mym bejem, dowódcą w walce, a nigdy władcą. To słowo znają tylko Turcy i Persowie.
— Nie zawołałem cię, aby się z tobą sprzeczać. Co masz mi oznajmić?
Kurd domyślił się prawdopodobnie, że ja jestem przyczyną, iż nie musiał dłużej czekać. Rzucił mi spojrzenie pełne zrozumienia i odrzekł bardzo poważnie i wolno:
— Mutesselimie, miałem ci coś oznajmić, ponieważ jednak musiałem czekać tak długo, zapomniałem, co to było. Bej musi ci teraz przysłać innego posła, który nie zapomni, jeżeli nie będzie musiał czekać zbyt długo.

134