Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

Mutesselim zdumiewał się coraz bardziej.
— Jaką misję?
— Sądzę, że jesteś dyplomatą. Zapytaj o to mutęssaryfa.
— Emirze, mówisz samemi zagadkami.
— Mądrość twoja wnet je potrafi rozwiązać. Powiem ci otwarcie, że popełniłeś błąd, a że nie chcesz przyjąć odemmie ani rady, ani nauki, pozwól mi przynajmniej błąd ten naprawić. Wyślę do beja wiadomość bardzo pokojową.
— Czy znać jej nie mogę?
— Powiem ci to w zaufaniu, pomimo, że to tajemnica dyplomatyczna: Mam mu przesłać podarunek.
— Podarunek? Od kogo?
— Tego zaiste powiedzieć nie mogę, lecz zgadniesz łatwo, skoro tylko zwierzę się tobie, że ów urzędnik i władca, od którego pochodzi, mieszka na zachód od Amadijah i życzy sobie bardzo, aby bej z Gumri nie był wrogo dlań usposobiony.
— Panie, teraz widzę dopiero, żeś naprawdę powiernikiem mutessaryfa z Mossul; od niego pochodzi ów podarunek. Możesz to potwierdzić lub nie!
Człowiek ten miał słabą głowę i nie był zupełnie zdolny do sprawowania swojego urzędu. Dowiedziałem się później, że była to kreatura poprzednika, który także z Nefusa emini z Cilli w Małej Azji skoczył na stanowisko mutesselima z Amadijah. Wizyta moja u tego komendanta przybrała zwrot zupełnie niespodziewany i zadziwiający. Mogłem się domyślać, za co mię miał, ale nie mogłem tego twierdzić napewno. A jednak w naszej rozmowie z jej szczególnym przebiegiem powiedziałem i pozwoliłem mu przeczuć rzeczy, z których mógłby wnosić o celach naszego pobytu. Nie miał prawie kwalifikacyj na starszego we wsi, a tem mniej na mutesselima, a jednak żal mi go było skrycie na myśl, w jaki kłopot wprawi go powodzenie naszego zamiaru. Miłoby mi było, gdybym go był mógł przy tem salwować, ale takiej możliwości nie było.
Odroczyliśmy dalszy ciąg naszej rozmowy, gdyż przyniesiono jedzenie. Składało się z kilku kawałków pożyczonego jagnięcia i chudego pilawu. Komendant pilnie

136