Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/164

Ta strona została skorygowana.

Obecni poznali, że miałem słuszność. I bez moich słów powiedziała im to korzystna zmiana w stanie chorej. Dziękowali mi w najuniżeńszych objawach wdzięczności, które zakończyłem dopiero odejściem. Zostawiłem zlecenie, żeby zawezwano mnie w razie pogorszenia. Wróciwszy do domu, spotkałem Merzinah, wypadającą z kuchni z wściekłym gestem i chochlą w ręku. Za nią leciała duża mokra ścierka, wymierzona doskonale, bo dosięgła jej małych, pomierzwionych, kiełbaskowatych warkoczy i owinęła się miłośnie dokoła czcigodnej głowy. Zarazem zabrzmiał z głębi tak sprofanowanej świątyni głos Halefa:
— Poczekaj, stary smoku! — wołał — dobierzesz ty mi się jeszcze raz do mojej kawy.
Uwolniła się z wilgotnych objęć ścierki i zwinęła ją w kłębek, widocznie, aby jej nadać kierunek odwrotny, gdy wtem spostrzegła mnie.
— Emirze, jak to dobrze, że przychodzisz! Obroń mnie przed tym szalonym człowiekiem.
— Cóż takiego, o różo z Amadijah?
— On powiedział, że znalazł w twojej puszce moją kawę, a w mojej torebce twoją.
— A czy to prawda?
— Prawda? Przysięgam ci na Ayenę, matkę wszystkich świętych, że nie tknęłam twej puszki.
— Tak, ty babko wszystkich kłamczyń i łotrów! — zabrzmiało z kuchni. — Nie dobrałaś się do naszej kawy, której drehm[1] kosztuje mnie z okładem dwadzieścia pięć pjastrów? Udowodnię to przecież, zihdi!
Wyszedł z kuchni ze świeżo kupioną puszką na kawę w jednej, a otwartą torebką papierową w drugiej ręce.
— Zihdi, wszak znasz kawę z Harimah?
— Wiesz, że ją znam.
— Poszukaj, gdzie jest? Zbadałem własnemi oczyma dokładnie i sumiennie zawartość puszki i torebki.
— Jest tu i tu, ale pomieszana z gorszą i z palonemi łupinami.

— A więc widzisz, effendi! Kupiłem dobrą harimah, a ta matka i prababka zbója i opryszka gotuje tylko

  1. 1½ funta.
148