Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Ty dla mnie także.
— Czemu?
— Bo znajdujesz mnie zagadkowym. Powiedz mi czy już kto odważył się kiedy mówić z tobą tak jasno i otwarcie, tak szczerze i bez obawy, jak ja?
— To prawda, effemdi! Nie radziłbym tego nawet nikomu innemu! Ty jesteś emirem, stoisz w cieniu wielkorządcy i poleca mi cię bardzo dobrze mutessaryf, więc znoszę to.
— I przy całej nieustraszoności jestem dla ciebie zagadką?
— Tak.
— Pomogę ci w jej rozwiązaniu. Pytaj mnie!
— Chciałbym wiedzieć przedewszystkiem, jak dostałeś się pod opiekę wielkorządcy, co myśli wielkorządca o mnie i o tobie i jakie plany ma co do mnie i ciebie. Ale dziś już czasu na to niema. Pomówimy o tem jutro, kiedy będziemy sami.
To mi było na rękę. Zarazem przerwało rozmowę wejście medaha[1], którego komendant zaprosił dla zabawienia gości. Nałożono fajki nanowo i zapalono je, nalano znów kawy w filiżanki i słuchano z nabożeństwem słów opowiadacza.
Stanął on na środku komnaty i jął lamentująco śpiewnym głosem opowiadać po tysiąc razy słyszane historje o Abu-Scaberze, krzywopyskim nauczycielu, o niewolniku miłości Ganemie, o Nureddinie Alim i Bedreddinie Hassanie. Otrzymał za to dwa pjastry i poszedł.
Potem powstał mutesselim na znak, że to zabawne przyjęcie skończone. Powiedziano sobie kilka błyskotliwych grzeczności, kłaniano się sobie i wszystko było zadowolone, że umknęło od tytoniu, kawy i medaha. Ja miałem potem jeszcze tę przyjemność, że Selim Aga wziął mię pod ramię i odprowadził do domu.
— Emirze, pozwól, że wezmę cię za ramię! — prosił.
— Masz je!

— Wiem, że nie powinienbym tego czynić, bo jesteś wielkim emirem, mądrym effendim i ulubieńcem padyszacha, rozważ jednak, że ja także nie jestem zwykłym Arnautą, lecz bardzo walecznym agą, który broniłby

  1. Bajarz (opowiadający bajki).
158