Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

— Bardzo często, lecz zobaczą cię, a potem dowie się całe miasto, że nie ze wszystkiem dopisuje ci twój system.
— Będziemy się widzieć tylko my dwaj. Ten Żyd ma izdebkę, do której nawet księżyc nie może zaglądnąć.
— Więc chodź! Ale bądźmy ostrożni, żeby nas nie widziano.
A więc znowu atak na moją kieszeń! Poza tem byłem z tego nawet wcale zadowolony, że poznałem w adze muzułmanina, któremu wzbronione jest wino, ale nie lekarstwo, dobyte z krwi winnej jagody. Niewielki zawrót głowy mógł nam nawet przynieść pożytek.
Przeszedłszy kilka uliczek wąskich i pełnych zakamarków, zatrzymaliśmy się przed małym ubogim domkiem, którego brama była tylko przyparta. Weszliśmy do ciemnej sieni, gdzie Selim klasnął w ręce. W tej chwili wychyliła się z izby postać krzywa, wyposażona prawdziwie żydowską twarzą, i poświeciła adze w samą twarz.
— To wasza wysokość? Boże Abrahama, jak ja się przeląkłem, jak ja widzę stać dwie postacie zamiast waszej, do której ja przywykł, wszystkie dni mieć honor przyjmować w moim domu z przyjemnością i bardzo niskiem uniżeniem.
— Otwieraj, stary!
— Otwieraj? Co? Izbę, które jest małe, czy te wielkie?
— Małą!
— Czy ja jest pewny, że ten człowiek, co ma honor przyjść z wami do mój dom, nie będzie taki człowiek, co jego usta mówią o rzeczach, które stały się odemnie z miłosierdzia i nie mają być mówione, bo mnieby potem ukarał potężny mutesselim?
— Bądź pewnym. Otwórz, albo sam sobie otworzę.
Stary usunął na bok kilka desek, a poza niemi ukazały się drzwi, wiodące do bardzo małej komnatki z podłogą, wyłożoną podartą rogożą. Kilka poduszek z mchu tworzyło sofy.
— Czy mam lampę zapalić?
— Oczywiście!
— Co panowie będą życzyć sobie napić?
— Jak zawsze.

160