Kto tylko mógł się zbliżyć do świateł kapłanów, przesunął rękę przez płomień i pociągał nią potem po czole i po okolicy serca. Mężczyźni przesuwali potem powtórnie ręce przez płomienie, aby zanieść błogosławieństwo swoim żonom i dzieciom. Matki czyniły to samo dla dzieci, które nie mogły przecisnąć się przez zbite tłumy. Panowała przy tem uciecha i radość, które jednak nie miały w sobie nic zdrożnego.
Świątynia była także iluminowana. W każdą z licznych nisz wstawiono lampę, a ponad dziedzińcami ciągnęły się długie girlandy lampionów i płomieni. Każda gałąź rosnących tam drzew była niejako ramieniem olbrzymiego świecznika, a setki świateł biegły po obydwu wieżach aż do ich szczytów, tworząc jakby dwa żyrandole, których widok był wprost czarujący.
Kapłani usiedli teraz wewnątrz, we dwa szeregi. Po jednej stronie siedzieli szejkowie w swoich białych strojach, a naprzeciwko nich kawale. Ci ostatni trzymali instrumenty; na przemian: jeden flet, a drugi tamburyn. Siedziałem z Ali Bejem w winnej altanie. Nie mogłem zauważyć, gdzie się znajdował szejk Chan.
Wtem zabrzmiał okrzyk z wnętrza grobu, a kawale podnieśli swe instrumenty. Flety rozpoczęły powolną melodję jakby jakiejś skargi, a tainburyny wybijały do tego takt. Potem nastąpił długo wytrzymany czterogłosowy akord, jak mi się zdaje w tercji, kwarcie i sekscie, połączony z drobnym trylem, wykonanym palcami na tamburynach; spoczątku pianissimo, potem piano, coraz silniej i silniej aż do fortissimo. Następnie wpadły flety w jakąś dwugłosową arję, której nie odpowiada żadna z naszych nazw muzycznych, a której wrażenie jednak było miłe i zadowalające.
Po przegraniu tego kawałka wyszedł z wnętrza Mir Szejk Chan. Towarzyszyli mu dwaj szejkowie. Jeden z nich niósł przed nim drewniany postument, podobny do pulpitu na nuty, który ustawiono następnie na środku dziedzińca. Drugi niósł jedno małe naczynie z wodą, a drugie otwarte, krągłe, w którem znajdował się jakiś gorejący płyn. Oba te naczynia postawiono na postumencie, do którego przystąpił Mir Szejk Chan.
Dał znak ręką i muzyka rozpoczęła się na nowo. Grano wstęp, w który kapłani wpadli hymnem unisono. Nie-
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
8