Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

— Musisz go więc pilnie nadzorować, tu i ówdzie zaskoczyć, aby zobaczyć, czy jest punktualny w służbie. Inaczej nigdy nie będzie się bał ciebie.
— Uczynię to, na Allaha, uczynię!
— Skoro jest pewny, że ty nie przyjdziesz, siedzi pewnie u kawedżiego[1] albo u tancerek i śmieje się z ciebie.
— Niechby się ważył! Zaskoczę go jutro, albo dziś jeszcze. Emirze, czy chcesz go zaskoczyć razem ze mną? Uważałem, żeby nie okazać wątpliwości, co do prawa wejścia do więzienia, przeciwnie, zachowałem się tak, jakgdybym mem towarzystwem robił mu zaszczyt.
— Czy taki hultaj godzien jest oglądać oblicze emira?
— Towarzyszysz mi przecież nie dla niego, lecz ze względu na mnie.
— W takim razie musi mi być okazana taka cześć, jaka należy się emirowi i effendiemu, który zna ustawy.
— To się rozumie. Zachowam się tak, jakgdyby mi towarzyszył sam mutesselim. Przeprowadzisz rewizję więzienia.
— Idę więc razem, gdyż jestem przekonany, że mię ci Arnauci nie wezmą za kawasa.
Miał jeszcze tylko małą resztę w dzbanku, a ja dotrzymywałem mu kroku. Oczy jego zmalały, a końce wąsa najeżyły mu się niebezpiecznie.
— Czy każemy sobie podać jeszcze jeden dzbanek?
— Nie, effendi, jeżeli pozwolisz. Pragnę zaskoczyć tego nazira. Jutro znów tu przyjdziemy.
Sierżant był tylko pretekstem, a w rzeczywistości musiał poczciwy aga poczuć działalność wina z Tirbedi Hajdari. Odłożył fajkę i podniósł się cokolwiek niepewnie.
— Jaki był tytoń, effendi? — dopytywał się.
Domyślałem się przyczyny zapytania, odpowiedziałem przeto:
— Zły, sprowadza ból i zawrót głowy.
— Na Allaha, masz słuszność! Tytoń ten osłabia obieg krwi i system nerwowy, a my przyszliśmy przecież, aby go wzmocnić. Chodźmy już!

— Czy musimy Żydowi dać znać o naszem odejściu?

  1. Właściciel kawiarni.
164