Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

— Na prawo, czy lewo?
— A jak ja stoję właściwie? Z tej czy z tamtej strony? O, emirze, dusza twoja nie znosi lekarstwa; postawiłeś mię tak skośnie, że ta sień nie idzie prosto, lecz z dołu do góry.
— Więc chodź! Za tobą są drzwi. Tu jest prawa strona, a tu lewa. Po której stronie są schody?
— Na lewo, tutaj.
Poszliśmy ostrożnie dalej, a niebawem, próbując nogą, dotknąłem się najniższego schodu.
— Oto schody, ago!
— Tak, to one. Nie upadnij, emirze! Nie byłeś nigdy jeszcze w tym domu; poprowadzę cię bardzo uważnie.
Uwiesił się na mnie ciężko, tak, że musiałem go prawie wnieść na nieznane mi schody.
— Teraz jesteśmy na górze. Gdzie jest izba sierżanta?
— Mów ciszej! Pierwsze drzwi na prawo.
Pociągnął mnie, ale prosto, zamiast na prawo. Przekręciłem go i poczułem drzwi po kilku krokach.
— Czuję dwa rygle, ale niema zamka.
— Niema żadnego.
— Rygle zasunięte.
— A więc zaszliśmy przecież do obcego domu.
— Otworzę.
— Zrób to, żebym się dowiedział, gdzie właściwie z tobą jestem.
Odsunąłem ciężkie zasuwy; drzwi otwierały się na zewnątrz. Weszliśmy.
— Czy jest czem zaświecić w izbie sierżanta?
— Tak jest. Lampa i zapałki na lewo w dziurze w ścianie.
Oparłem go o ścianę i szukałem. Odkryłem dziurę wraz ze wszystkiem, co było potrzebne i lampa świeciła się niebawem.
Pokój był mały i wąski. Rogóżka trzcinowa leżała na podłodze, mając jako mebel służyć do wszystkiego. Rozbity garnek, kilka podartych par butów, jeden pantofel, próżny dzban na wodę i bat leżały lub stały na ziemi.
— Niema go. Gdzie ten człowiek? — zapytał aga.
— Będzie u Arnautów, którzy także czuwać tu mają.
Wziął lampę i pokiwał się naprzód, ale uderzył sobą o futrynę drzwi.

167