— Nie popychaj mnie, emirze! Chodź, potrzymaj lampę. Wolę ja ciebie poprowadzić, bo mógłbyś mię zrzucić ze schodów. Miłuję cię i jestem twym przyjacielem, twym najlepszym przyjacielem i radzę ci nie pić nigdy więcej tego perskiego lekarstwa. Ono cię robi gwałtownie napastliwym.
Musiałem istotnie użyć siły, aby go na dół sprowadzić bez szwanku. Doszedłszy do wskazanych drzwi, zastaliśmy je także zamknięte, a po ich otworzeniu pusty pokój. Był podobniejszy do stajni niż do mieszkania ludzkiego i kazał się smutnych rzeczy domyślać o przybytku więźniów.
— Także poszli! Emirze, miałeś słuszność. Te łajdaki pouciekały zamiast czuwać. Nauczą się oni bać mnie. Każę im dać bastonadę; każę ich nawet powiesić.
Spróbował zawrócić oczyma, ale nie zdołał. Im dłużej wino działało, tem silniejszy był skutek; oczy zamknęły mu się.
— Cóż teraz?
— Jak sądzisz, emirze?
— Na twojem miejscu czekałbym, aby Arnautów tak przyjąć, jak na to zasłużyli.
— Oczywiście, że to uczynię, ale gdzie zaczekamy?
— Tu lub na górze.
— Tutaj. Nie wdrapię się znowu na górę; jesteś dla mnie za ciężki, emirze. Popatrz, jak się kiwasz; usiądź!
— Sądzę, że zrobimy rewizję więzienia.
— Tak, mieliśmy to zrobić, ale ci ludzie tego nie warci. To same łotry, złodzieje, rozbójniki, Kurdowie i Arab, najgorszy ze wszystkich.
— Gdzie on siedzi?
— Tu obok, bo go trzeba najostrzej pilnować. Usiądź więc!
Usiadłem obok niego, chociaż podłoga była tylko z gliny twardo ubita i bardzo zanieczyszczona. Aga ziewnął.
— Jesteś znużony? — zapytał mnie.
— Trochę.
— Dlatego tak ziewasz. Śpij, dopóki nie przyjdą, a ja cię zbudzę. Allah illa Allah! Osłabłeś całkiem i nie możesz się utrzymać. Ja się umieszczę, jak będę mógł, najwygodniej.
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/186
Ta strona została skorygowana.
168