Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

Selim usunął się tak, że przybyły mógł mnie zobaczyć. Był to Selek, Dżezid z Baadri.
— Effendi — zawołał wysoce uradowany — pozwól, że cię pozdrowię!
Podaliśmy sobie ręce, przyczem zauważyłem, że przyjechał na koniu Ali Beja. Musiał jechać bardzo forsownie, ponieważ z konia buchała para. Należało przypuszczać, że miał mi oddać bardzo ważne wiadomości.
— Zaprowadź konia na dziedziniec, a potem przyjdź do mnie na górę! Gdy znaleźliśmy się w mojej izbie, sięgnął za pas i wydobył list.
— Od kogo?
— Od Ali Beja.
— Kto go pisał?
— Mir Szejk Chan, najwyższy kapłan.
— Jak znalazłeś moje mieszkanie?
— Pytałem o ciebie zaraz w bramie.
— A skąd wiesz, że są ze mną dwaj effendi? Kiedy byłem u was miałem tylko jednego.
— Dowiedziałem się o tem w Spandareh.
Otworzyłem list; zawierał on rzeczy bardzo zajmujące, kilka korzystnych wiadomości o Dżezidach i jedną bardzo niekorzystną dla mnie.
— Co? taki skutek miało poselstwo Ali Beja? — zapytałem. — Anadoli Kazi Askeri[1] przybył z niem do Mossul?
— Tak, panie! On miłuje naszego Mir Szejk Chana i przedsięwziął surowe śledztwo. Mutessaryfa zabierają, a na jego miejsce przyjdzie inny.
— A makredż z Mossul zemknął?

— Tak jest. On był sprawcą wszystkich błędów, popełnionych przez mutessaryfa. Pokazały się rzeczy bardzo brzydkie. Od jedenastu miesięcy nie otrzymał żaden wicegubernator potrzebnych mu pieniędzy, a dowódcy i żołnierze nie dostali żołdu. Zaniechano upokorzenia Arabów, nakazanego przez Wysoką Portę, ponieważ chował dla siebie wszystkie kwoty na to potrzebne. I tak wiele jeszcze innych rzeczy. Kawasi, którzy mieli

  1. Najwyższy sędzia Turcji azjatyckiej.
178