Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

przez ulice. W więzieniu zastałem drzwi już otwarte, a w nich stał sierżant.
— Sallam! — powitałem go spokojnie z godnością.
— Sallam aaleikum; — odpowiedział. — Niechaj Allah pobłogosławi wejście twe w dom ten, emirze! Winienem ci wielką wdzięczność.
Wszedłem i zamknąłem drzwi za sobą.
— Wdzięczność? — spytałem leniwie.— Za co? — Był tu Selim Aga bardzo rozgniewany. Chciał nas kazać wybatożyć, wkońcu jednak rzekł, że możemy być ułaskawieni, bo ty za nami się wstawiłeś. Bądź tak dobry pójść za mną.
Weszliśmy na schody, których wyszukaniem sprawił mi wczoraj aga tyle trudności. W korytarzu stała Merzinah z blaszanym kotłem, zawierającym mączną polewkę, podobną do wody, którą wyszorowano kuchnię i sypialnię. Na ziemi leżał chleb upieczony jej delikatnemi rękoma. Był on niegdyś także mączną polewką, która dzięki sile ognia i przyczepionym do niej resztkom węgla nabrała postaci stałej. Obok niej stali Arnauci z naczyniami, wyglądającemi tak, jak gdyby pozbierano je na kupie czerepów. Pochylili się aż do ziemi i milczeli w głębokiem uszanowaniu.
— Emirze, każesz zacząć? — zapytała Merzinah.
— Tak.
Otworzono natychmiast pierwsze drzwi. Cela ta była także norą, ale dno jej leżało na wysokości korytarzarza. Leżał tam Turek. Nie powstał, nie uznał nas za godnych spojrzenia.
— Daj mu dwie porcje, bo to muzułmanin — rozkazał sierżant.
Więzień otrzymał dwie chochle polewki do miski i kawał chleba do tego. W następnej celi leżał znowu Turek, który otrzymał to samo. Mieszkańcem trzeciej nory był Kurd.
— Ten pies otrzyma tylko jedną porcję, bo to człowiek z Balahn[1].

To było wcale ładne urządzenie! Chciałem wypoliczkować tego bultaja. Zasadę swoją przeprowadzał podczas całego rozdziału pożywienia. Po zaopatrzeniu więźniów górnych, udaliśmy się na dolny korytarz.

  1. Wieś Kurdów Kazikan.
181