Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

go gospodyni spostrzegła. To nie tak trudno, a tymczasem wprowadzisz go do twojej izby i zamkniesz ją aż do mego powrotu.
Usłyszałem, że Halef wyprowadził konie i poszedł. Drzwi Anglika zastałem otwarte; skinął na mnie, abym wszedł i zapytał:
— Czy mogę mówić, sir?
— I owszem.
— Słyszę konie. Wyjeżdżać? Dokąd?
— Za miasto.
— Well; pojadę razem.
— Zamierzam pojechać w las. Musielibyście przeciskać się trochę przez krzaki.
— Będę się przeciskać!
Ubrał się prędko. Osiodłano i jego konia i niebawem wyjechaliśmy przez bramę, wiodącą do Azi i Mii. Było tak, jak mi to powiedział Kurd Dohub. Ścieżka była tak stroma, że musieliśmy konie prowadzić. W bramie nie zatrzymano nas, ponieważ stali tam na straży Arnauci, którzy znali mnie już z wczorajszej parady.
Zszedłszy w dolinę, dostaliśmy się wprawo do jilaków mieszkańców Amadijah, którzy cofnęli się w góry. To też zwróciliśmy się nalewo prosto w las. Był on tu tak rzadki, że nie przeszkadzał nam w jeździe na koniach i w pół godziny dostaliśmy się na polanę, gdzie zsiedliśmy z koni, aby się rozciągnąć na ziemi.
— Poco tu prowadzić? — zapytał Lindsay.
— Szukam kryjówki dla Amada.
— Ah! Wnet wolny?
Przedłożyłem mu mój plan.
— Przepysznie! — rzekł. — Piękne niebezpieczeństwo przy tem! Schwytać, boksować, strzelać! Well; będę także uwalniać!
— O master, na nicbyście się nie przydali!
— Nie? Czemu? Zabiję każdego, kto nam zabroni! Wolny Englishman! Yes!
— No, zobaczymy jeszcze. Tu nalewo w górze leży miejsce, gdzie się przez mur przechodzi. Tu gdzieś zatem musimy wyszukać kryjówkę. Chcecie także szukać z nami?
— Bardzo!

185