— Ah, nie wiecie? Hm, master Lindsay mądry człowiek! Piękna przygoda! Przepyszna! Zapłaciłbym, dobrze zapłacił. Prętów naciąć i powbijać w wydrążeniu na poprzek. Tu dużo mchu. To położyć na to. Potem nie może upaść. Kryjówka gotowa! Piękne letnie mieszkanie, przepyszna willa!
— Możecie mieć słuszność. Jak wielka średnica?
— Cztery stopy mniej więcej. Ku dołowi więcej. Umiecie się piąć?
— Tak. Obejrzę to sobie.
— Nie sam na górę! Zaraz wziąć patyki!
— To istotnie praktyczniej. Tu stoi dość tyczek dębowych.
— Ale jak wynieść? Piąć się i nieść? Nie da się!
— Mam tu moje lasso. Towarzyszyło mi we wszystkich podróżach, bo taki rzemień, to jedna z rzeczy najpożyteczniejszych.
— Well; tnijmy więc!
Zawsze ostrożnie, master! Najpierw przekonajmy się, czyśmy sami. Naszej angielskiej rozmowy nikt tu nie rozumie, nie zdradziłaby więc naszego przedsięwzięcia, musimy się jednak upewnić, zanim poczniemy działać.
— Szukajcie zatem. Będę tymczasem robić tyczki.
Obszedłem miejsce dokoła i przekonałem się, że nas nie obserwowano, a następnie pomagałem Anglikowi, który uwziął się zbudować willę. Wycięliśmy z tuzin pieńków ponad cztery stopy długości tak, żeby zatrzeć wszelkie ślady roboty, a następnie odwinąłem z bioder pas, pod którym nosiłem lasso. Dosięgało pierwszej gałęzi pinii. Podczas gdy Anglik składał tyczki i obwiązywał je splecionym w ośmioro, nierozerwalnym rzemieniem, wdrapałem się na górę. Zawadzające części ubrania zdjąłem oczywiście poprzednio. Dostawszy się do pierwszej gałęzi, podciągnąłem wiązkę. Lindsay wylazł za mną i tak zanieśliśmy patyki aż do otworu, gdzieśmy je przywiązali. Zbadałem wydrążenie. Miało wielkość podaną, a rozszerzało się ku dołowi i sięgało do ziemi.
Rozpoczęliśmy wbijać pieńki, aby z nich zrobić podłogę. Należało to zrobić troskliwie, aby się nie załamała. Przy pomocy noży dokonaliśmy tego po jakimś czasie. Podłoga była silna i pewna.
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/205
Ta strona została skorygowana.
187