Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

— A teraz lassem mech, siano i liście.
Zleźliśmy i nazbierali niebawem tyle, ile nam było potrzeba. Zawinęliśmy to w mój haik i wierzchnią suknię Lindsaya i po dwukrotnem wywindowaniu się i spuszczeniu, zamieniliśmy wydrążenie na kryjówkę, w której można było leżeć miękko i bezpiecznie.
— Dzielnie pracowali — rzekł Anglik. — Amad będzie dobrze mieszkał. Jeszcze tylko jeść i pić, fajka i tytoń, a wszystko będzie gotowe.
Wróciliśmy do Halefa, który już kłopotał się o nas, że nas tak długo nie było.
— Master Lindsay, teraz wy zostaniecie przy koniach, bo ja muszę wpierw naszemu hadżi Halefowi Omarowi pokazać kryjówkę — rzekłem.
— Well! ale wnet wrócić! Yes!
— Umiesz się wspinać? — spytałem Halefa, doszedłszy do dębów.
— Umiem, zihdi. Z niejednej palmy zdejmowałem daktyle. Czemu?
— To całkiem inne wspinanie się. Tu masz całkiem gładki pień, nie dający żadnej podpory. Nie ma też płótna do włażenia, jakiego używają przy zbiorach daktyli. Widzisz dziurę na pniu tego dębu, tam prosto ponad gałęzią?
— Tak, zihdi.
— Wleź na górę i przypatrz się temu! Najprzód tu po tej pinii, a potem wzdłuż tej gałęzi dębu.
Ruszył w górę i poszło wcale znośnie.
— Effendi, toż to kiosk — rzekł, powróciwszy na dół. — To wybudowaliście teraz?
— Tak. Czy wiesz, gdzie znajduje się fort Amadijah?
— Tu w górze nalewo.
— Słuchaj więc, co ci powiem. Sądzę, że dziś wieczorem zabiorę Amada el Ghandur z więzienia. Musi jeszcze podczas nocy opuścić miasto i ty mu w tem musisz dopomóc.
— Panie, warty nas dostrzegą.
— Nie. Jest mur w jednem miejscu tak uszkodzony, że bardzo łatwo możecie dostać się nazewnątrz niepostrzeżenie. Pokażę ci to miejsce, kiedy będziemy wracali. Chodzi narazie o to, żebyście mimo nocnej pory nie zmylili drogi do tego miejsca, gdyż dziura tam na gó-

188