Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

rze ma Haddedihnowi służyć za kryjówkę, dopóki go stąd nie zabierzemy. Dla tego pójdziesz stąd w górę nalewo, aby dobrze poznać drogę, którą pójdziecie, a potem powrócisz do nas. Zapamiętaj sobie teren dokładnie. Skoro znajdzie się w miejscu bezpiecznem, postarasz się, aby wrócić do naszego mieszkania niepostrzeżenie, gdyż nikt nie śmie wiedzieć, że ktoś z nas miasto opuszczał.
— Zihdi, dziękuję ci!
— Za co?
— Za to, że znowu mi pozwalasz samemu coś działać; od długiego czasu mogłem się tylko przyglądać.
Poszedł, a ja wróciłem do Lindsaya, leżącego na ziemi i patrzącego w niebo.
— Wspaniale w Kurdystanie! — rzekł. — Brak tylko ruin.
— Ruin tu poddostatkiem, chociaż niema tak starych, jak nad Tygrem. Może będziemy musieli udać się w okolice, gdzie przekonacie się o istnieniu ruin. Z dolin Kurdystanu uderzał w niebo dym; siół płonących i zapach rzek krwi przelanej. Znajdujemy się w kraju, gdzie życie, wolność i mienie w większem znajdują się niebezpieczeństwie, niż gdziekolwiek indziej. Życzmy sobie, żebyśmy sami nie musieli tego doświadczyć.
— Chcę sam doświadczyć, sir! Chcę mieć przygody! Chciałbym walczyć, boksować, strzelać! Zapłacę za to.
— Będzie może sposobność do tego i bez płacenia, sir. Zaraz za Amadijah kończą się posiadłości tureckie i zaczynają się krainy zamieszkałe przez Kurdów, podległe Porcie lub płacące jej haracz tylko nominalnie. Tam paszporty nasze nie dadzą nam najmniejszej pewności, a nawet zajść może wypadek, że obejdą się z nami źle dla tego właśnie, że mamy polecenia Turków i konsulów.
— W takim razie nie pokazywać.
— Oczywiście. Te półdzikie, rozbójnicze hordy ujmuje się dla siebie najwięcej tem, że się zdaje na ich gościnność. Arab może mieć coś jeszcze na myśli poza tem, że przyjmuje obcego w swoim namiocie, ale Kurd nigdy. Gdyby kiedy zaszedł wypadek i nie byłoby innego ocalenia, udamy się pod opiekę kobiet; wówczas jest się pewnym bezpieczeństwa.

189