Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

— Allah akbar; to prawda! Effendi, ty wiesz o wszystkiem.
— Widzisz przynajmniej, że mutesselim nie należy do tych, którzy potrafiliby coś ukryć przedemną.
— Ale, panie, oni musieli coś o tobie źle mówić.
— Czemu?
— Muszę o tem milczeć.
— Dobrze, Selimie Ago, widzę, żeś moim przyjacielem i że mię miłujesz.
— Tak, miłuję cię, emirze, ale służba wymaga, żebym był posłuszny.
— Powiadam ci więc, że dziś jeszcze wydam ci rozkazy, których posłuchasz tak samo, jakbyś je otrzymał od komendanta! Od kiedy makredż jest tutaj?
— Blisko od dwu godzin.
— I tak długo czekasz już na mnie?
— Nie. Makredż przybył zupełnie sam i całkiem potajemnie. Byłem właśnie u komendanta, gdy wszedł. Powiedział, że przybywa potajemnie, ponieważ jedzie w bardzo ważnej sprawie, o której nikt nie śmie dowiedzieć się czegokolwiek. Rozmawiali z sobą, a komendant wspominał także o tobie i o twoich towarzyszach. Makredż musi cię znać, bo stał się naraz bardzo uważnym, a mutesselim musiał mu cię opisać. „To on“, zawołał makredż i prosił komendanta, aby kazał mi się oddalić. Po tem zawołano mnie i otrzymałem rozkaz sprowadzić ciebie i....
— No i....
— I.... Emirze, ja cię naprawdę miłuję i dlatego chcę ci to powiedzieć. Ale nie zdradzisz mnie?
— Nie, przyrzekam ci.
— Musiałem wziąć z sobą kilku Arnautów i obsadzić plac, aby twoi towarzysze nie mogli się oddalić. I dla ciebie stoi w pałacu w pogotowiu kilku Arnautów. Mam cię uwięzić.
— Ah, to bardzo zajmujące, Selimie Ago! Jedna z twoich nor jest więc już dla mnie przygotowana.
— Tak. Będziesz leżał obok Araba. Musiałem dać tam kilka rogoży, bo mutesselim powiedział, że jesteś emirem i należy się z tobą lepiej obchodzić, niż z innymi hultajami.

191