który roziskrzał się tam po drugiej stronie, aby zniknąć natychmiast, był intensywny. Wyglądał, jak błędny ognik, rozświecający się nagle i gasnący w mgnieniu oka. Przypatrywałem się przez jakiś czas, a następnie zwróciłem się do Halefa:
— Hadżi Halefie, spiesz natychmiast do Ali Beja i powiedz mu, żeby jak najprędzej przybył tu do mnie. Idzie o coś ważnego.
Służący zniknął szybko, ja zaś posunąłem się jeszcze naprzód, częścią, aby rzekomą gwiazdę lepiej obserwować, a częścią, żeby uniknąć wszelkich dalszych zapytań.
Szczęściem, słyszał Ali Bej, że poszedłem na górę, i postanowił pójść za mną. Halef spotkał się z nim nieopodal pod nami i przyprowadził go do mnie.
— Co chcesz mi pokazać, emirze?
Wyciągnąłem rękę.
— Patrz dobrze tam! Zobaczysz, jak zabłyśnie tam gwiazda.... Teraz!
— Widzę ją.
— Już zniknęła. Czy znasz ją?
— Nie. Leży bardzo nisko i nie należy do żadnej grupy.
Przystąpiłem do pobliskiego krzaku i wyciąłem zeń kilka prętów. Jeden z nich wetknąłem w ziemię i stanąłem potem o kilka kroków przed Ali Bejem.
— Uklęknij równo za tym prętem; w kierunku, gdzie gwiazda błyśnie ponownie, wetknę drugi pręt. Widziałeś ją teraz?
— Tak, całkiem wyraźnie.
— Gdzie ma być pręt? Tutaj?
— Stopę na prawo.
— Tutaj?
— Tak, to już dokładne.
— A więc obserwuj dalej.
— Teraz znów ją ujrzałem — zauważył po krótkiej chwili.
— Gdzie? Wetknę trzeci pręt.
— Gwiazda nie była na dawnem miejscu. Posunęła się daleko na lewo.
— Powiedz, jak daleko?
— O dwie stopy od poprzedniego pręta.
— Tutaj?
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
12