Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

wał. Gdyby cię zobaczył gospodarz, Żyd, powiesz, że szukasz obcego emira, pijącego ze dzbana. Rozumiesz?
Odszedł z paczką.
Mohammed Emin był w rozdrażnieniu nie do opisania. Nawet wówczas w Dolinie Stopni, gdzie szło o ujęcie nieprzyjaciół, nie widziałem go takim. Wziął na siebie wszystką broń swoją i nabił strzelbę na nowo. Nie mogłem się z tego śmiać; serce ojcowskie, to święta rzecz. Miałem także ojca w domu, który wycierpiał dla mnie sporo troski i niewygód, mogłem to więc pojąć i zrozumieć.
Wreszcie wrócił Selim Aga od mutesselima. Zjadł w kuchni wieczerzę i poszliśmy chyłkiem do Żyda. Selim Aga poznał dostatecznie działanie wina i uważał bardzo na siebie. Pił tylko małemi łykami i bardzo powoli.
Siedzieliśmy już może ze trzy kwadranse przy winie i jeszcze nie było widać skutków jego na adze; stał się tylko cichszym, więcej rozmarzonym i wcisnął się w kąt w zamyśleniu. Miałem już zamiar zniewolić go do wypicia reszty i kazać podać dwa nowe dzbanki, gdy ktoś do drzwi zapukał.
— Kto to? — zapytał aga.
— To musi być Halef.
— Czyż wie, gdzie jesteśmy?
— Tak.
— Effendi, co uczyniłeś?
— Ależ nie wie, co tu robimy.
— Nie wpuszczaj go!
Jak to dobrze, że zwróciłem uwagę Halefa! To, że przyszedł, było dowodem, iż zaszło coś szczególnego. Otworzyłem od wnętrza i wyszedłem do sieni.
— Halefie!
— Zihdi, to ty?
— Tak. Co się stało?
— Mutesselim przyszedł.
— O to źle; to może nam popsuć całe dzieło. Idź! Zaraz tam przyjdziemy. Pozostań jednak u drzwi mego pokoju, żebym cię miał w razie potrzeby.
Wszedłem napowrót do małej izby.

207