Pochwyciłem go i poprowadziłem szybko do drzwi wchodowych więzienia, wyszedłem i drzwi na nowo przymknąłem.
Świeże powietrze odurzyło go niemal; był bardzo osłabiony. Wziąłem go znów za rękę. Przelecieliśmy prawie poza dwa rogi ulic i zatrzymaliśmy się przy trzecim. Płuca jego oddychały głośno.
— Opanuj się! Tam moje mieszkanie i tam jest twój ojciec.
Zakrakałem, jak było umówione i w tej chwili dostrzegłem światło, po którem poznałem, że drzwi od domu otwarto.
Przebiegliśmy przez plac; w bramie stał Halef.
— Prędko do środka!
Pośpieszyłem spowrotem. Dostałem się do więzienia w niespełna dwie minuty po wyjściu, zamknąłem drzwi i skoczyłem na ciemne, ale znane mi już schody, aby wziąć lampę od Arnautów. W kilka sekund byłem na dole i wszedłem do izby.
— Długo bawiłeś effendi, — zauważył mutesselim.
— Dozorcy chcieli wiedzieć, za co są zamknięci.
— Powinieneś był dać im w twarz zamiast odpowiedzi! Czemu nas zamknąłeś?
— Panie, z wami był więzień!
— Jesteś przezorny, emirze, i dobrze zrobiłeś. Postaw tu lampę i zaczynajmy.
Rozumiało się samo przez się, że komendant nie zamierzał uwolnić go za jego pieniądze. Chciał tylko chytrością przyjść do posiadania pieniędzy, bo obawiał się oporu makredża. Ale ta chytrość była podłym podstępem i nieostrożnością zarazem. Byli obaj w stanie nietrzeźwym, a makredż mógł ich zwyciężyć, wyrwać im klucz i umknąć, a zamknięci Arnauci nie mogliby im nawet przyjść z pomocą.
— No, więc powiedz, ile masz przy sobie pieniędzy? — zaczął komendant.
— Powiedz mi lepiej, ile żądacie odemnie!
— Mogę dopiero wtenczas powiedzieć kwotę, gdy będę wiedział, że ją możesz zapłacić.
— Spróbuj tylko!
— Czy dasz trzy tysiące pjastrów?
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/238
Ta strona została skorygowana.
220