Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/249

Ta strona została skorygowana.

— Poślij także do straży, aby zbadano mury i zbocza. Jeżeli miasto opuścił, to spewnością nie przez bramę, lecz przez mury, a w takim razie jestem pewny, że znajdzie się jakiś ślad po nim. Jego odzież była taka przegniła i zapleśniała, że nie wytrzymała pewnie drogi po skałach.
— Tak — kazał jednemu z Arnautów — pobiegnij szybko do warty i zanieś mój rozkaz, żeby przeszukano całe miasto.
Zaczęło się dokładne przeszukiwanie całego więzienia, które trwało dobrą godzinę. Naturalnie, nie znaleziono ani śladu zbiega. Właśnie mieliśmy już więzienie opuścić, gdy weszło dwu Arnautów, niosących kilka strzępów odzieży.
— Znaleźliśmy te kawałki za murem nad przepaścią — oznajmił jeden z nich.
Aga wziął szmaty do rąk i badał je.
— Effendi, to z odzienia więźnia — rzekł do mutesselima. — Znam je dokładnie.
— Czy jesteś tego pewny?
— Tak pewny, jak mojej brody.
— A więc uszedł przecież z tego budynku.
— Ale runął w przepaść — dodałem.
— Pójdźmy i zobaczymy! — rozkazał.
Opuściliśmy więzienie i przyszliśmy na miejsce, gdzie podarłem i porozwieszałem odzienie. Dziwiłem się teraz za dnia, że podczas ciemności nocnych nie spadłem na dół. Mutesselim przypatrzył się terenowi.
— On runął w dół i nie żyje spewnością. Stąd zdołu powstać nie można! Kiedy jednakże uciekł?
To pytanie pozostało oczywiście bez odpowiedzi, mimo że komendant przez kilka godzin zadawał sobie dużo trudu, aby odnaleźć ślad tajemnicy. Wściekał się, rzucał na każdego, kto się zbliżył do niego; nic więc dziwnego, że trzymałem się zdala od niego. Mimo to czas mi się nie dłużył, bo miałem dużo do czynienia. Kupiono przedewszystkiem konia dla Amada el Ghandur, a potem udałem się do mej pacjentki, zaniedbanej na razie przezemnie.
Przed bramą domu, w którym mieszkała, stał osiodłany muł, przeznaczony dla kobiety. W przedpokoju stał ojciec, który mię z radością przywitał.

231