Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

— Nie, lecz domyśliłem się tego ze wszystkich słów, przezeń wypowiedzianych.
— Życzę mu więc, żeby się mylił.
Udałem się do mego pokoju. Czyżby jakaś przezemnie, lub przez nas nieobliczona okoliczność wzbudziła podejrzenie komendanta? Mogło to być. Ale w takim razie należało się przygotować na wszystko. Zanim jednak doniosłem o tem mym towarzyszom, przeszedłem jeszcze raz w myśli wszystko, co się stało. Nie znalazłem nic, co by mię uderzało i nie wyjaśniłem sobie jeszcze wszystkiego, kiedy aga wyszedł na schody i wszedł do mnie.
— Effendi, jest posłaniec od mutesselima. Każe nam powiedzieć, żebyśmy jeszcze raz przyszli do więzienia.
— Czy on jest już tam?
— Tak.
— Zaczekaj na mnie na dole, zaraz przyjdę.
Czy wzywał mnie w celach pokojowych, czy też nieprzyjaznych. Postanowiłem przygotować się na to drugie. Oba rewolwery były nabite. Wziąłem jeszcze pistolety i poszedłem do Halefa. Był sam w izbie.
— Gdzie buluk emini?
— Zabrał go basz czausz.
Nie było w tem nic szczególnego, a jednak uderzyło mię to, bo już raz powziąłem podejrzenie.
— Jak dawno?
— Zaraz, jak odszedłeś, aby kupić konia.
— Chodź ze mną do Haddedihna!
Mohammed leżał na ziemi i palił fajkę.
— Emirze — przyjął mię — Allah nie dał mi cierpliwości czekać długo na to, za czem tęsknię. Co tu robimy jeszcze w tem mieście?
— Opuścimy je może niebawem. Wygląda niemal, jek gdybyśmy byli zdradzeni.
Podniósł się na to powoli, jak człowiek, którego wprawdzie coś zaskoczyło, który jednak czuje się dość silnym, aby ukryć wrażenie i odeprzeć skutki niespodzianki.
— Z czego to wnosisz, effendi?
— Narazie przeczuwam to jedynie. Komendant przysłał po mnie, abym przyszedł do więzienia, gdzie mnie oczekuje. Pójdę, ale o przezorności nie zapomnę. Je-

236