Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/256

Ta strona została skorygowana.

— Bardzo pięknie; będzie wielka przyjemność. Niech poznają master Lindsaya.
— Porozumiejcie się z Halefem. Mówi coś niecoś po angielsku.
— Będziemy robić pantomimów. Yes!
Poszedłem. Nademną czuwali trzej ludzie, którym mogłem zaufać. Zresztą było Amadijah na poły puste, połowa garnizonu chorowała na febrę, a mutesselima miałem w ręku.
Selim Aga stał już pod drzwiami. Obie rozmowy trwały zdaniem jego zbyt długo i starał się stracony czas odrobić szybkim chodem. Jak rano, tak i teraz stał komendant pod otwartą bramą. Dostrzegłszy nas, cofnął się. Od wyjścia z mieszkania aż dotąd śledziłem pilnie, ale nie mogłem zauważyć nikogo, ktoby miał polecenie pilnowania mnie. Obie ulice, przez które szliśmy, były puste, a wpobliżu więzienia nie było również nikogo. Komendant powitał mnie bardzo uprzejmie, lecz w swej nieufności odgadłem wnet, że poza ta uprzejmością kryje się chytrość.
— Effendi — rzekł, zamknąwszy drzwi za sobą i za nami — nie znaleźliśmy ciała zbiega.
— Kazałeś przepaść przeszukać?
— Tak. Spuszczono ludzi na sznurach. Zbieg tam nie upadł.
— Ale leżały tam jego szaty!
— Może zdjął je tam tylko!
— W takim razie musiałby mieć inne.
— Może i miał. Kupiono tu wczoraj całe ubranie.
Spojrzał na mnie badawczo. Sądził, że zdradzę się jaką miną, a tymczasem przeciwnie: on sam odsłonił się tą uwagą; wiedziałem już, czego się mam po nim spodziewać.
— Dla niego? — zapytałem, uśmiechając się z niedowierzaniem.
— Sądzę. Kupiono nawet wierzchowca!
— Także dla niego?
— Tak myślę. Ten koń znajduje się dotąd w mieście.
— Chce więc otwarcie i w dzień wyjechać przez bramę? O mntesselimie, sądzę, że system twój nie jest jeszcze w porządku. Muszę ci jeszcze przyrządzić trochę tego lekarstwa.

238