Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/261

Ta strona została skorygowana.

— Stój, zostaniesz tam! — rozkazał i dal znak, na który zbliżyło się kilku uzbrojonych Arnautów. — Jesteś moim więźniem.
Poczciwy Selim przeląkł się i wypatrzył najpierw na mutesselima, a potem na mnie.
— Twoim więźniem? — spytałem. — Żartujesz!
— Mówię to całkiem poważnie!
— A zatem przez noc zwarjowałeś. Jak możesz przypuszczać, że jesteś człowiekiem, zdolnym mnie uwięzić?
— Jesteś już uwięziony i nie wyjdziesz na wolność, dopóki nie odkryjemy zbiega.
— Mutesselimie, wątpię bardzo, czy go odnajdziesz.
— Czemu?
— Na to potrzeba człowieka, posiadającego rozum i rozwagę, a tych dwu własności oszczędził ci Allah w swojej mądrości.
— Chcesz mnie wyszydzać! Uważaj, jak daleko sam zajdziesz z twoją mądrością! Załóżcie drzwi i zaryglujcie!
Teraz dobyłem pistoletu.
— Zostawcie drzwi; radzę wam!
Poczciwi Arnauci stanęli bardzo zakłopotani.
— Bierzcie, psy! — rozkazał groźnie.
— Nie pozwólcie się wystrzelać! — rzekłem, odwodząc kurki.
— Odważ się strzelić! — zawołał mutesselim.
— Odważyć się? O mutesselimie, to nie jest żadna odwaga. Z tymi ludźmi dam sobie radę doskonale, a ty będziesz pierwszym, którego kula moja dosięgnie.
Wrażenie było osobliwe, gdyż odważny bohater z Amadijah zniknął natychmiast poza otworem drzwi. Zabrzmiał tylko głos jego: — Zamknijcie go, draby!
— Ludzie, nie czyńcie tego, gdyż każdego, któryby ważył się drzwi zamknąć, wyślę do Dżehenny na pewno!
— Więc będziecie także strzelali! — zabrzmiało z boku.
— Mutesselimie, nie zapominaj, kim jestem! Za uszkodzenie mojej osoby zapłaciłbyś własną głową.
— Czy posłuchacie, łajdaki, czy też ja mam być tym, który was wystrzela? Bierz, Selimie Ago!

241