Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

A już za pierwszym strzałem wiedzieliby moi ludzie, że jestem w niebezpieczeństwie. Pośpieszyliby mi na pomoc.
— Nie dostaliby się tutaj.
— Jedna kula z krócicy otworzy z łatwością ten stary zamek. Chodź, coś ci pokażę!
Odwróciłem go ku celi i wskazałem na otwór okienny, przez który można było dojrzeć kawałek nieba. Teraz widać było w jego ramie postać ubraną w strój czarno-czerwony w kratki, która, trzymając w ręku strzelbę, patrzyła tutaj uważnie.
— Czy znasz tego człowieka?
— Hadżi Lindsay Bej!
— Tak, to on. Stoi na dachu mojego mieszkania i czeka na umówiony znak. Mutesselimie, życie twe wisi na włosku. Co masz przeciwko mnie?
— Ty uwolniłeś zbiega.
— Kto to powiedział?
— Mam świadków.
— Musisz mnie tutaj więzić, mnie emira, stojącego o wiele wyżej od ciebie, posiadającego budjeruldi wielkorządcy? Czy nie dałem ci tylu dowodów, że się nie boję nikogo?
— Tak, nie boisz się nikogo i dla tego chciałem tu być ciebie pewnym, dopóki nie przeszukam twojego mieszkania.
— Możesz je przeszukać w mej obecności.
— Panie, teraz tego nie zrobię, poślę moich ludzi.
Ah! Bał się teraz „bohatera“, „okrutnika“ i tego, który przewyższał obydwu.
— I na to pozwolę, jeśli stanie się to bez zwracania czyjej uwagi. Mogą przetrząsnąć każdy kąt; nie mam nic przeciwko temu. Widzisz, że nie miałeś potrzeby mnie zamykać.
— O tem nie wiedziałem.
— Ale największym twoim błędem było przypuszczenie, że jestem ślepy i pozwolę się zamknąć spokojnie. Nie rób tego więcej, gdyż powiadam ci, że życie twoje wisiało na włosku.
— Ależ, emirze, jeżeli znajdziemy u ciebie więźnia, to przecież będę cię musiał uwięzić.
— Wówczas nie będę się opierał.

243