Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

— I nie mogę ci teraz pozwolić pójść do domu.
— Czemu?
— Muszę być pewnym, że nie wydasz rozkazu ukrycia więźnia.
— Dobrze. Ale powiadam ci, że towarzysze moi nie pozwolą przeszukać mieszkania. Przeciwnie, zastrzelą każdego, kto ośmieli się próg jego przekroczyć.
— Napisz do nich, żeby pozwolili wejść moim ludziom.
— Dobrze, Selim Aga może zaraz list zanieść.
— Nie, on nie!
— Czemu?
— O, aga jest wierny tobie i nie ma o więźniu ani nic do powiedzenia, ani do zamilczenia! Nieprawdaż, Selimie Ago?
— Panie — rzekł aga do swego zwierzchnika — przysięgam ci, że nie wiem ani odrobiny i że ten effendi jest zupełnie niewinny.
— Na to przysięgać nie możesz, a w to, że o niczem nie wiesz, chcę wierzyć ze względu na ciebie. Emirze, pójdziesz ze mną do mnie, gdzie dalej pomówimy o tej sprawie. Chcę cię skonfrontować z twymi oskarżycielami.
— I ja tego żądam!
— Jednego z nich możesz teraz zaraz usłyszeć.
— Kto to taki?
— Amanta, który przez ciebie siedzi tam teraz w norze.
— Ah! Ten?
— Tak. Przeszukałem dziś wszystkie cele i pytałem więźniów, czy który z nich zauważył cokolwiek dziś w nocy. Przyszedłem także do niego i usłyszałem odeń coś, co ciebie bardzo obciąża.
— On się chce zemścić! Ale czy nie wolałbyś posłać jednego z dozorców do mego mieszkania? Jeżeli napiszę list, mogłaby nastąpić jaka pomyłka, albo moi towarzysze mogliby pomyśleć, że pisał kto inny.
— Dozorcy tem mniej uwierzą.
— Tak nie myślę. Ten człowiek sprowadzi mojego służącego, który się przekona, że sam daję zezwolenie na przeszukanie mieszkania.
— Pomówisz z nim tylko w mej obecności.

244