głos jej huczał dalej jak dalekie grzmoty. Na górze stał przed schodami Baszybożuk. Usłyszał głos mój i czekał na minie.
— Effendi, chcę się z tobą pożegnać!
— Wejdź, zapłacę ci!
— O emirze, już mi zapłacono.
— Kto?
— Ten człowiek z długą twarzą.
— Ile ci dał?
— To!
Sięgnął z błyszczącymi radością oczyma za pas, wydobył pełną garść dużych srebrniaków i pokazał je.
— To chodź. Jeżeli tak, to człowiek z długą twarzą zapłacił ci za siebie, a ja zapłacę za osła.
— Allah kerim, nie sprzedam go! — zawołał przestraszony.
— Nie, mam tylko na myśli zapłacić mu jego wynagrodzenie.
— Maszallah, tak to pójdę.
Wszedł do mej izby; była pusta. Tu wystawiłem mu świadectwo i dałem mu trochę pieniędzy, które go w szaloną radość wprawiły.
— Emirze, nie widziałem jeszcze nigdy tak dobrego effendiego, jak ty. Chciałbym, żebyś był moim kapitanem, albo majorem, albo pułkownikiem! Wówczas ochraniałbym cię w bitwie i waliłbym dokoła siebie, jak wówczas, kiedy to nos utraciłem. Było to mianowicie w wielkiej bitwie pod...
— Zostaw to, mój dobry Ifro. Jestem zupełnie przekonany o twej waleczności. Byłeś dzisiaj u mutesselima?
— Basz czausz zabrał mnie do niego i musiałem odpowiadać na wiele pytań.
— Na jakie?
— Czy u nas jest więzień; czy u Dżezidów zamordowałeś wielu Turków; czy nie jesteś ministrem ze Stambułu i wiele innych rzeczy, czego sobie nie spamiętałem.
— Droga wasza, Ifro, wiedzie do Spandareh. Powiedz tam nezanumowi, że dziś wyruszam do Gumri i że odesłałem już bejowi jego dar. W Baadri idź do Ali Beja, aby uzupełnić to, co mu Selek opowie.
— On także odchodzi?
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/273
Ta strona została skorygowana.
253