Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/278

Ta strona została skorygowana.

— Maszallah! Jesteś Nessorah[1]?
— Nie. Wiara moja inną jest niż wiara Nessorahow.
— Wierzysz zatem także w świętą Omm Allah Maryam[2]?
— Tak.
— O emirze, chrześcijanie, którzy w nią wierzą, są wszyscy dobrymi ludźmi!
— Skąd wiesz o tem?
— Widzę to na tobie i wiem od starej Marah Durimeh.
— Ach! Więc znasz ją?
— Znana jest w całem Amadijah. Przybywa bardzo rzadko, ale ilekroć przybędzie, rozdziela radość pomiędzy wszystkich, którzy ją spotkają. I ona wierzy w Omm Allah Maryam i jest błogosławieństwem dla wielu. Ale właśnie przychodzi mi na myśl, że mam pójść do niej.
— Jej już niema.
— Tak, odjechała już znowu, ale mimo to muszę tam pójść.
— Po co?
— Muszę powiedzieć, że odjeżdżasz.
— Kto sobie tego życzył?
— Ojciec dziewczyny, którą uzdrowiłeś.
— Nie idź tam!
— Muszę!
— Merzinah, zostaniesz! Nakazuję ci!
Nie pomogło. Była już na schodach, zbiegła z nich, a gdy przystąpiłem do okna ujrzałem, jak śpieszyła po drugiej stronie placu.
— Zostaw ją, effendi! — rzekł Selim Aga. — Ona obiecała. O, czemuż tyle pieniędzy dałeś mi w jej obecności! Nie dostanę z tego teraz ani para!
— Czy zużyje to dla siebie?

— Nie, ale ona strasznie skąpa, effendi. Czego nie zużyje dla nas i dla więźniów, to schowa tak, że znaleźć tego nie mogę. Bardzo jest dumna z tego, że kiedyś będę bogatym, gdy ona umrze. To jednak na nic, bo muszę teraz cierpieć z tego powodu. Palę najgorszy tytoń, a kiedy idę do Żyda, to piję tylko najtańsze lekarstwa. A te nie są dobre!

  1. Nestorjanie.
  2. Matka Boska Marja.
258