Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

Zasmucony aga odszedł, a ja za nim na dziedziniec, gdzie stały już posiodłane i konie nasze i Amada el Ghandur. Wyszedłem jeszcze z Anglikiem do miasta na zakupno niektórych rzeczy. Wróciwszy, zastaliśmy już wszystkich zgromadzonych przed domem. Wśród nich znajdował się człowiek, w którym z daleka już poznałem ojca mojej pacjentki.
— Panie, słyszałem, że odjeżdżasz — zaczął, przystępując do mnie na kilka kroków. — Dla tego przyszedłem, aby cię pożegnać. Córka moja będzie już zdrowa niebawem. Ona, żona moja i ja, modlić się będziemy do Allaha, by ciebie chronił, abyś zaś i o nas pamiętał, przyniosłem mały jadikar[1] i proszę cię, żebyś to przyjął.
— Jeżeli to jest ufak-defek[2], to przyjmę — inaczej nie.
— Jest to tak małe i skromne, że boję się sam ci to dawać. Pozwól, że wręczę to twemu służącemu! Który to?
— Tam stoi przy tym karoszu.
Wydobył z pod szerokiego płaszcza skórzany, perłami przetykany futerał i podał go Halefowi. Potem ujrzałem, że oprócz tego dał jeszcze coś służącemu. Podziękowałem mu i rozstaliśmy się.
Teraz nastąpiła rzecz najbardziej przykra: pożegnanie z Selimem Agą, a szczególniej z Merzinah. Aga chodził od konia do konia i poprawiał coś przy rzemieniach i sprzączkach, chociaż były zupełnie w porządku. Przytem przewracał białkami tak straszliwie, jak tego przedtem nigdy nie widziałem. Końce wąsa poruszały się w górę i nadół, jak ramiona dźwigni u wagi, a od czasu do czasu przesuwał ręką po gardle, jakby go tam coś dławiło. W końcu podał Halefowi rękę na pożegnanie. Zaczął więc od dołu.
— Bądź zdrów, hadżi Halefie Omarze! Niechaj Allach będzie z tobą na zawsze!

Nie czekając wcale na to, co mu odpowie mały hadżi, poskoczył do konia Mohammeda, aby zabić muchę, która siedziała mu na szyi. Potem obrócił się energicznym ruchem i podał rękę Haddedihnowi.

  1. Pamiątka.
  2. Drobnostka.
259