— Allah niech będzie z tobą i ze wszystkimi tobie bliskimi! Zajedź do nas znowu, jeżeli droga zawiedzie cię do Amadijah!
Wtem zauważył nagle, że gurt siodła Anglika posunął się w tył o dwudziestą część cala. Pośpieszył tam, wlazł pod konia, przesuwał coś i naciągał, jak gdyby się zmagał z wielkim ciężarem. Wreszcie był gotów i podał jeźdźcowi prawicę.
— Zihdi, niech droga twoja...
— Well! — przerwał mu master. — Tu!
Na rękę agi spadł napiwek, z pewnością obfity, o ile znałem Lindsaya. Ta dobroć zbałamuciła jeszcze więcej wzruszonego dowódcę Arnautów. Zaczął na nowo:
— Zihdi, droga twa niech będzie jako droga...
— Well! — skinął Lindsay i z sakiewki jego wyszło drugie wydanie bakszyszu. Dawca jego uważał wyciągniętą na pożegnanie rękę za gest żądania.
— Well! — zabrzmiało po raz trzeci.
— Zihdi — zaczął aga podniesionym głosem — twoja droga niechaj będzie drogą sprawiedliwych i...
W tej chwili aga cofnął rękę gwałtownie i skorzystał z okoliczności, że chciałem właśnie dosiąść konia, aby mi strzemię potrzymać. Przez twarz jego przeleciało naprzemian coś jak błysk słońca i cień obłoku po falującym łanie; otworzył usta, aż naraz wybuchnęła mu z oczu długo wstrzymywana fala. Słowo, które chciał wypowiedzieć, zamieniło się w dźwięk niezrozumiały. Podał mi rękę, którą, sam głęboko wzruszony, przyjąłem, a potem cofnął się pośpiesznie do sieni.
Na to czekała Merzinah. Wystąpiła, jako słońce z jutrzni. Chciała rozpocząć od Halefa, ale ja podjechałem nagle i rzekłem:
— Halefie, jedź z tamtymi na razie w dolinę. Muszę jeszcze raz być u mutesselima i zaraz przybędę za wami. — Następnie zwróciłem się do Merzinah, podając jej rękę: — Bądź zdrowa, nie umrzyj nigdy, a myśl zawsze o mnie, ilekroć gotować będziesz twą przyjemną strawę dla więźniów.
— Bądź zdrów, emirze! Jesteś najwspaniałomyślniejszym...
Więcej nie słyszałem. Pojechałem szybko do pałacu komendanta. Konia zostawiłem przed bramą i wszedłem
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/280
Ta strona została skorygowana.
260