Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

Poszedłem i zastałem Halefa i Seleka jeszcze przy koniach.
— Co uczyni Ali Bej? — spytał Halef.
— Nic. Zrobimy sami, co trzeba.
— Co takiego, zihdi? Ty się uśmiechasz! Panie, znam twe oblicze; zabierzemy działa?
— W każdym razie! Chciałbym jednak mieć armaty bez rozlewu krwi i dlatego bierzemy z sobą osiemdziesięciu jeźdźców.
Podjechaliśmy ku wylotowi doliny, gdzie niedługo czekaliśmy na przybycie owych osiemdziesięciu jeźdźców.
Wysłałem Seleka naprzód z dziesięciu ludźmi, a sam z resztą jechałem za nimi w pewnem oddaleniu. Nie widząc nieprzyjaciela, dojechaliśmy na wzgórze, na którem Selek czekał na nas poprzednio i zsiedliśmy z koni. Najprzód wysłałem ludzi, którzy mieli dbać o nasze własne bezpieczeństwo. Następnie pozostawiłem dziesięciu ludzi przy koniach i nakazałem im nie opuszczać tego miejsca bez mojego rozkazu. Wreszcie jąłem się z pozostałymi skradać ku laskowi. W odpowiedniem oddaleniu zatrzymaliśmy się, a ja sam poszedłem naprzód. Jak przedtem, tak i teraz dostałem się bez przeszkody do drzewa, pod którem leżałem. Turcy leżeli grupkami obok siebie i gawędzili. Sądziłem, że będą spali. Czujność wojskowa i oczekiwanie bitwy nie dały im zasnąć. Naliczyłem ich razem z podoficerami i oficerami do trzydziestu czterech ludzi i powróciłem do swoich.
— Hadżi Halefie i Seleku, weźcie swoje konie. Pojedziecie łukiem dokoła lasku i po tamtej stronie przejedziecie tuż obok niego. Zatrzymają was. Powiecie, że zabłądziliście i, że chcecie zdążyć na święta do Szejk Adi. W ten sposób odwrócicie od nas uwagę Ottomanów, a zwrócicie ją na siebie. Reszta, to nasza rzecz. Idźcie!
Pozostałym kazałem stanąć we dwa długie szeregi mające na celu otoczenie lasku z dwóch stron. Po wydaniu potrzebnych zarządzeń, położyliśmy się na ziemi i poczołgaliśmy się dalej.
Ja oczywiście posuwałem się najprędzej. Byłem już od dwu minut pod mojem drzewem, kiedy zadudniły uderzenia kopyt końskich. Ognisko płonęło jeszcze więc

19