Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Na pół godziny drogi od doliny, zostawiłem działa pod osłoną dwudziestu ludzi. Stało się to ze względu na owego posłańca, mającego przyjść od miralaja.
Zaraz u wejścia do doliny, natknęliśmy się na znaczną gromadę ludzi. Wieść o naszej małej wyprawie rozbiegła się bardzo szybko między pielgrzymami; wobec tego zgromadzono się tu, aby jak najrychlej dowiedzieć się o jej wyniku. Z tego powodu zaprzestano też strzelania w dolinie tak, że panowała w niej cisza głęboka. Chciano słyszeć strzały, gdyby było między Turkami a nami przyszło do walki poważnej.
Pierwszym, który ku mnie podszedł, był Ali Bej.
— Przybywasz nareszcie! — zawołał z ulgą widoczną; potem zaś dodał frasobliwie — ale bez armat! No i ludzi brakuje.
— Nie brakuje ani jednego człowieka i nikt nie jest ranny.
— Gdzież są?
— Są z Halefem i Selekiem przy działach, które w tyle zostawiłem.
— Czemu?
— Ten jis baszi opowiadał mi, że miralaj wyśle posłańca tam, gdzie stoją działa. Turcy mieli potem posunąć się i ostrzeliwać Szejk Adi kulami, kartaczami i granatami. Czy masz ludzi umiejących obsłużyć armatę?
— Poddostatkiem.
— Więc poślij ich tam. Niech zamienią odzież z Turkami, pojmają posłańca i dadzą natychmiast jeden strzał. To będzie dla nas najlepszym sygnałem, że nieprzyjaciel już blisko, jego zaś samego skłoni do przedwczesnego ataku. Co zrobisz z jeńcami?
— Odeślę ich i każę strzec.
— W dolinie Idiz?
— Nie. Tego miejsca nie śmie widzieć nikt, prócz Dżezidów. Jest tu jednak mały wykrot, w którym niewielu ludzi ustrzeże jeńców. Chodź ze mną.
W domu jego czekała na mnie obfita wieczerza, podczas której usługiwała mi jego żona. Jego samego w domu nie było, gdyż musiał uważać na przebieranie się jeńców, których potem odprowadzono. Ci, którzy otrzymali mundury tureckie, byli to sami wyszkoleni artylerzyści: wyruszyli niebawem, aby się udać do dział.

26