Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Czyliż śmierć nie jest tylko wnijściem do jaśniejszego, czystszego świata? Słyszałeś kiedykolwiek, żeby Dżezid mówił o innym, że umarł? Powiada tylko, że się przemienił. Niema ani śmierci, ani grobu; jest tylko życie i nic więcej, jak życie. Dlatego też wiem, że cię jeszcze zobaczę.
Po tych słowach oddalił się i zniknął poza murem zewnętrznym grobowca.
Wszedłem do domu i udałem się na platformę. Tam słyszałem jakieś głosy. To Halef i Ifra rozmawiali z sobą.
— Zupełnie sam? — pytał Ifra.
— Tak.
— A gdzie ci inni; tych wielu, te tysiące?
— Kto to wie!
— Ale dlaczego odeszli?
— Umknęli.
— Przed kim?
— Przed wami.
— Przed nami? Hadżi Halefie Omarze, nie rozumiem, co mówisz!
— Więc powiem co wyraźniej. Uciekli przed twoim mutessaryfem i przed twoim Omar Amedem.
— Ależ dlaczego?
— Ponieważ miralaj nadchodzi, aby napaść na Szejk Adi.
— Allah akbar, Bóg jest wielki, a ręka mutessaryfa jest potężna! Powiedz mi, czy mam pozostać przy naszym emirze, czy też walczyć pod miralajem?
— Musisz zostać z nami.
— Hamdullillah! chwała i dzięki Bogu! gdyż dobrze jest u naszego emira, którego mi strzec polecono.
— Tobie? A kiedyż to ty go strzegłeś?
— Ciągle, od kiedy chodzi pod moją osłoną.
Halef zaśmiał się i odpowiedział:
— Tak, ty właśnie jesteś do tego. Czy wiesz, kto jest obrońcą emira?
— Ja!
— Nie, ja!
— Czyż nie oddał mi go w opiekę sam mutessaryf?
— Czyż on sam nie oddał się mnie w opiekę? A kto tu więcej zinaczy, zihdi, czy ten twój nicpoń mutessaryf?

31