Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

— Halefie Om arze, pilnuj swego języka. Bo jeżeli powiem to słowo mutessaryfowi!...
— Sądzisz, że się go zlęknę? Jestem hadżi Halef Omar Ben hadżi Abul Abbas, Ibn hadżi Dawud al Gossarah.
— A ja nazywam się Ifra, należę do walecznych Baszybożuków wielkorządcy, a za moje bohaterskie czyny zamianowano mnie bulukiem emini. O ciebie troszczy się tylko jedna osoba, a o mnie padyszach i całe państwo, zwane Otomańskiem.
— Ciekawym naprawdę, jaką masz korzyść z tej troski?
— Jaką korzyść? Otrzymuję żołdu miesięcznego trzydzieści pięć pjastrów, dwa funty chleba dziennie, siedemnaście łutów mięsa, trzy łuty masła, pięć łutów ryżu, łut soli, półtora łuta dodatków, oraz mydło, oliwę i smarowidło do butów.
— I za to dokonywasz czynów bohaterskich?
— Tak, wielu i bardzo wielkich.
— Chciałbym je widzieć.
— Co, nie wierzysz temu? Jak utraciłem np. nos, którego już nie mam! Było to podczas sporu między Druzami a Maronitami z Dżebel Libanon. Wysłano nas, abyśmy wywalczyli spokój, oraz poszanowanie dla ustaw. W jednej z tych bitew waliłem dokoła siebie jak wściekły. Wtem zamierzył się jeden z nieprzyjaciół na moją głowę. Chciałem ustąpić i cofnąłem się, a tymczasem cios zamiast w głowę ugodził mię w... ooh!... aah!... co to było?
— Tak, co to było? Wystrzał armatni!
Halef miał słuszność. Był to wystrzał armatni, który tym razem nie pozwolił małemu bulukowi emini dokończyć zajmującego opowiadania. Był to zapewne znak od naszych artylerzystów, że wzięli już do niewoli adjutanta miralajowego. Obaj służący zbiegli natychmiast z góry.
— Zihdi, strzelają! — zawołał Halef, patrząc na kurki swoich pistoletów.
— Z armat! — dodał Ifra.
— To ładnie! Wprowadźcie zwierzęta na dziedziniec wewnętrzny.
— Czy i mojego osła?
— Tak, a potem zamknijcie drzwi.

32