Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

— Zejdź!
— Na co?
— Mam cię zapytać.
— I strzelić do mnie?
— To nie było do ciebie.
— Dobrze, więc pytaj! Będę ci z góry odpowiadał, a ty usłyszysz moje słowa tak, jak gdybym stał przy tobie. Ale — dałem przytem znak Halefowi, który mię natychmiast zrozumiał — ale widzisz tego człowieka? To mój służący. Ma w ręku strzelbę i mierzy w ciebie. Gdyby podniosła się na mnie jedna broń, zabije cię, miralaju, a ja powiem wówczas tak samo jak ty: to nie było do ciebie.
Halef ukląkł tuż nad brzegiem platformy ze strzelbą, wymierzoną w głowę pułkownika, który mienił się przy tem na twarzy; niewiadomo czy z trwogi czy z wściekłości.
— Odłóżcie strzelbę! — zawołał.
— Zostanie tak.
— Człowiecze, mam tu blisko dwa tysiące żołnierzy; mogę cię zmiażdżyć!
— A ja mam z sobą tylko tego jednego i mogę cię jednem skinieniem wysłać do twoich ojców!
— Moi pomściliby mnie straszliwie.
— Zginęłoby wielu z nich, zanim który dostałby się do wnętrza domu. Zresztą dolinę otacza cztery tysiące wojowników, którym łatwo przyjdzie wygubić was w ciągu pół godziny.
— Ilu powiadasz?
— Cztery tysiące. Spojrzyj na wzgórza! Nie widzisz tam głowy przy głowie? Schodzi stamtąd jakiś człowiek i powiewa chustą z turbanu. To pewnie posłaniec Beja z Baadri, który chce układać się z tobą. Daj mu pewny glejt i przyjmij go, jak nakazuje zwyczaj; to przysłuży ci się najlepiej.
— Nie potrzebuję twych nauk. Niechaj tylko przyjdą buntownicy. Gdzie znajdują się wszyscy Dżezidzi?
— Pozwól, to ci opowiem! Ali Bej dowiedział się, że masz napaść pielgrzymów. Wysłał posłańców i kazał im baczyć na wojska z Mossul, Djarbekir i Kjerkjuk. Kobiety i dzieci odprowadzono w miejsca bezpieczne. Nie stanął w drodze twemu pochodowi, lecz opuścił

38