jak cenne, jak nieskończenie cenne jest życie człowieka, a jednak — jednak — jednak!...
Tak upłynęło sporo czasu. Wtem strzelanina ustała i doszedł mnie odgłos kroków na schodach. Wszedł Halef.
— Zihdi, wyjdź na dach!
— Na co?
— Chce cię widzieć oficer.
Wstałem i poszedłem na górę. Jedno spojrzenie pouczyło mnie o stanie rzeczy. Dżezidzi nie zajmowali już wzgórz, lecz zsunęli się powoli niżej. Za każdem drzewem lub krzakiem krył się jeden z nich, aby z tej bezpiecznej pozycji wysłać kulę w stronę nieprzyjaciół. W dolnej części doliny dosięgli nawet jej dna i zagnieździli się w haszczach nad strumieniem. Brakowało tylko, żeby działa podsunęły się jeszcze trochę wyżej, a możnaby kilku salwami zniszczyć Turków zupełnie.
Przed domem stał Nazir agassi.
— Panie, czy pomówisz z nami jeszcze raz? — spytał.
— Co macie mi powiedzieć?
— Chcemy wysłać posłańca do Ali Beja, a ponieważ miralaj, niech mu Allah raju użyczy — tu wskazał na dymiący wciąż jeszcze stos — zabił posła Dżezidów, nie może pójść tam żaden z nas. Czy zrobisz to?
— Zrobię. A co mam powiedzieć?
— Kajmakam ci rozkaże. On jest teraz dowódcą i znajduje się w tamtym domu. Przejdź tutaj.
— Rozkaże? Wasz kajmakam nie ma mi nic do rozkazywania. Co czynię, czynię dobrowolnie. Niech kajmakam tu przyjdzie i powie, co mi ma powiedzieć. Dom ten stoi dla niego otworem, ale tylko dla niego lub co najwyżej dla jednej jeszcze osoby. Ktokolwiekby zbliżył się prócz niego, tego każę zastrzelić.
— Kto jest w domu?
— Mój służący i kawass muttessaryfa, Baszybożuk.
— Jak się nazywa?
— To buluk emini Ifra.
— Ifra ze swoim osłem?
— Tak jest — zaśmiałem się.
— Więc to ty jesteś tym obcym, który wyjednał arnauckim oficerom darowanie bastonady i pozyskał sobie przyjaźń mutessaryfa?
— Ja nim jestem.
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/53
Ta strona została skorygowana.
41