Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

wszystko, gdyby Turkom udał się był ich napad! Odwróciłem się, pomimo że zwycięzcy nawoływali mnie radośnie z swoich zasieków. Zabrałem Halefa i Ifrę i pojechałem wgórę potokiem, aby się dostać na drogę do Baadri, gdzie spodziewałem się znaleźć beja.
Przejeżdżając obok świątyni, zastałem tam kajmakama ze sztabem. Gdy skinął na mnie, podjechałem ku niemu.
— Powiedz szejkowi, że zapłaci pewną kwotę jako wynagrodzenie za śmierć miralaja.
— Wierzę, że makredż z Mossul zadaje sobie sporo trudu, aby wymyśleć coraz nowe żądania, ale przypuszczam, że i bej zażąda wielkiej sumy za śmierć parlamentarza. Powtórzę mu jednak twoje słowa.
— Masz przy sobie Baszybożuka?
— Jak widzisz!
— Kto ci go dał?
— Mutessaryf.
— Potrzeba ci go jeszcze?
— Tak jest.
— My potrzebujemy go także.
— To postaraj się o rozkaz gubernatora. Jak mi go pokażesz, oddam ci buluka emini.
Pojechałem dalej, mijając same ponure oblicza. Niejedna dłoń drgnęła, aby sięgnąć po sztylet, ale Nazir agassi towarzyszył mi, póki nie byłem pewny bezpieczeństwa i potem dopiero rozstał się ze mną.
Pożegnanie było krótkie; czas naglił.
— Effendi, zobaczymy się kiedy? — zapytał Nazir agassi.
— Allah wie wszystko, więc także i to, ale my nie.
— Uratowałeś mnie; nie zapomnę cię nigdy i dziękuję ci. Gdybyśmy się kiedy jeszcze spotkali, powiedz mi wówczas, czy mogę ci w czemś usłużyć.
— Niech cię Bóg ma w swojej opiece! Może ujrzę cię kiedy miralajem; niechaj cię wówczas spotka lepszy kismet niż Omara Ameda.
Podaliśmy sobie ręce i rozstaliśmy się. I jego widziałem znowu w takim czasie, kiedy najmniej o nim myślałem.
Jeszcze kilka kroków dalej w górę i napotkaliśmy w krzaku pierwszego Dżezida, który posunął się naprzód

45