Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

— Wejdź zatem!
Ali Bej odwiązał chustkę z turbanu, wionął nią ku dołowi i wszedł do namiotu.
— Czego żądasz odemnie? — spytał kajmakam.
Bej patrzył w ziemię zamyślony, a następnie odpowiedział:
— Nie tyś jest tym, na którego się gniewam, więc chciałbym ciebie oszczędzić; każdy zaś ostateczny układ między nami, musiałby być zgubą dla ciebie, ponieważ warunki moje są więcej, niż niekorzystne. To też będę się układał z samym mutessaryfem, a ty będziesz wolny od wszelkiej odpowiedzialności.
— Dziękuję ci, beju!
Kajmakam był widocznie niezłym człowiekiem. Ucieszył się z takiego zwrotu całej sprawy i dlatego podziękowanie jego płynęło ze szczerego serca.
— Lecz jeden warunek mam także co do ciebie — ciągnął dalej Ali Bej.
— Jaki?
— Będziesz siebie i wojsko swoje uważał za wzięte do niewoli i pozostaniesz w Szejk Adi aż do mojej ugody z mutessaryfem.
— Na to się zgadzam, bo mogę to usprawiedliwić Miralaj winien wszystkiemu; posuwał się zbyt nieostrożnie.
— Złożysz więc broń?
— To hańba!
— Czy jako jeńcom wolno wam broń zachować?
— Uważam się o tyle tylko za wziętego do niewoli, o ile pozostaję w Szejk Adi i nie będę się usiłował przedrzeć, dopóki się nie dowiem, jak mutessaryf nami rozporządzi.
— Próba przedarcia się byłaby twą zgubą; straciłbyś wszystkich ludzi.
— Beju, chcę być uczciwym i przyznaję, że położenie nasze bardzo złe, ale czy ty wiesz, co może tysiąc ludzi doprowadzonych do rozpaczy?
— Wiem, mimo to nie przedrze się z was ani jeden.
— Padnie jednak i niejeden z was! Rozważ także, że mutessaryf ma jeszcze do rozporządzenia jeden pułk linjowy i pułk dragonów, których większa część została w Mossul. Dolicz do tego pomoc, jaką może otrzymać

54