Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

Już, już miałem wrócić kajmakamowi pismo, ale stropił mnie pospiech, z jakim on sięgnął po nie.
— Pozwolisz, to ci przeczytam!
Czytałem, ale tylko do ostatniej uwagi, która tak dalece wzbudziła we mnie podejrzenie. On jednak zapytał:
— Czy to wszystko? Niema nic więcej?
— Jeszcze dwa wiersze, posłuchaj!
Przeczytałem do końca, patrząc przy tem przez pół na niego. Na krótką tylko chwilę otwarły się jego oczy szerzej niż zwykle, ale wiedziałem już na pewno, że zdanie to ma jakieś niewiadome nam znaczenie.
— List ten do mnie należy. Pokaż go!
Przy tych słowach tak szybko sięgnął po papier, że ledwie miałem czas cofnąć rękę.
— Czemu tak pospiesznie, kajmakamie? — zapytałem go, patrząc nań mocno. — Czy wiersze te zawierają coś tak ważnego, że tracisz całkiem panowanie nad sobą?
— Nie, nic nie znaczą, ten list jednak jest moim.
— Mutessaryf przysłał go bejowi i od niego tylko zależy, czy ci go odda, czy też zawiadomi cię tylko o jego treści.
— Powiedział ci już przecież, że mam list otrzymać.
— Ponieważ papier ten wydaje ci się tak dalece ważnym, mimo, że znasz już treść jego, pozwolisz mi przyjrzeć mu się dokładnie.
Podejrzenie moje utwierdziło się jeszcze bardziej. Zamiast zniknąć, stało się już pewnem przypuszczeniem. Przytrzymałem papier pod słońce, ale nie zauważyłem nic uderzającego. Obmacałem go i obwąchałem, ale bez rezultatu. W końcu położyłem go poziomo tak, że mogłem okiem uchwycić padające nań promienie słońca i pokazało się kilka miejsc, dostrzegalnych w każdym razie tylko dla oka wprawnego, które spływały się z barwą papieru, ale posiadały, jak się zdawało, kształt znaków pisarskich.
— Nie otrzymasz tego papieru! — — rzekłem do kajmakama.
— Czemu nie?
— Ponieważ zawiera tajne pismo, które ja zbadam.
Zaczął się mienić na twarzy.
— Mylisz się, effendi.

65