— Porozumiem się z Mir Szejk Chanem. Pojedziesz ze mną do doliny Idiz?
— Jadę.
— Wprzód jednak chcę tym tam ludziom odebrać możność czynienia szkody. Nie wchodź ze mną, lecz czekaj mnie tutaj!
Dlaczego nie miałem mu towarzyszyć do namiotu? Ręka jego spoczywała na sztylecie, a oko patrzyło zdecydowanie. Czyżby chciał mi przeszkodzić w uchronieniu go od spiesznego czynu? Stałem sam z pół godziny, a podczas tego słyszałem gniewne głosy rozmowy, prowadzonej w rozdrażnieniu. Wreszcie wrócił z papierem w ręku. Podał mi go i rzekł:
— Czytaj! Chcę wiedzieć, czy jest bez fałszu.
Pismo zawierało krótkie polecenie dla oficerów służbowych, aby wydali natychmiast wszystką broń i amunicję tym Dżezidom, których dowódca wykaże się tym rozkazem.
— To dobre, ale jak to otrzymałeś?
— Kazałbym był natychmiast rozstrzelać jego i makredża i rozpocząłbym kanonadę. W godzinę bylibyśmy się z nimi załatwili.
— Więc pozostanie w więzieniu?
— Tak jest. Strzegą go razem z makredżem.
— A jeżeli jego ludzie nie posłuchają?
— To wykonam mą groźbę. Zostań tutaj, aż wrócę, a zobaczysz, czy Turcy mię respektują.
Wydał jeszcze kilka rozkazów i zeszedł ku baterji.
W przeciągu dziesięciu minut wszyscy Dżezidzi byli gotowi do walki. Strzelcy leżeli w swoich kryjówkach z podniesionemi strzelbami, a artylerzyści stali obok dział gotowi do strzału. Szaniec otwarł się, aby przepuścić około dwustu Dżezidów i trzydzieści mułów. Zwierzęta należały przeważnie do zabranych wraz z artylerją. Pochód stanął w pewnem oddaleniu, podczas gdy jego dowódca udał się na miejsce, gdzie znajdowali się otomańscy oficerowie.
Ze swojego stanowiska mogłem wszystko obserwować dokładnie. Układy trwały dość długo. W reszcie skupili się żołnierze w oddziały, a każdy z nich podchodził aż do mułów, aby tam broń swoją złożyć. Nie poszło to wprawdzie gładko i spokojnie, ponieważ także wyższe
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/80
Ta strona została skorygowana.
68