Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

— Tego buluka emini i jeszcze jednego służącego.
— Zer zere men at — miło mi was powitać. — Podniósł się z krzesła i wyciągnął do nas rękę. — Usiądźcie przy moim ogniu i rozgośćcie się w mym domu! Otrzymacie pokój godny was. Na ile obliczasz disz-parassi?
— Za nas dwu i służącego nie dasz nic, ale temu Baszybożukowi wypłacisz pięć pjastrów. Jest tu z polecenia mutessaryfa i nie mam prawa odmawiać mu jego dochodów.
— Panie, jesteś wyrozumiały i dobry, dziękuję ci. Niczego ci nie zabraknie, czego dla swych wygód potrzebujesz. Pozwól tylko, że oddalę się na chwilę z tym kawasem.
Miał na myśli Arnautę, który posępnie nam się przysłuchiwał, a teraz zaczął się gniewać.
— Nie odejdę; domagam się tych samych praw dla mojego pana.
— Więc zostań! — rzekł nezanum po prostu. — Jeżeli jednak pan twój nie znajdzie mieszkania, to temu ty będziesz winien.
— Kto są ci dwaj ludzie, którzy mówią, że są pod opieką padyszacha? Arabowie, którzy rabują i kradną na pustyni, a tu w górach udają panów.
— Hadżi Halefie! — zawołałem głośno.
Wszedł mały sługa.
— Halefie, ten kawas ośmiela się nam uwłaczać. Jeżeli jeszcze powie słowo, które mi się nie spodoba, oddaję go w twoje ręce.
— Ja miałbym się bać tego karła, ja, który....
Dalej nie mógł już mówić, ponieważ leżał na ziemi, a mój mały hadżi klęczał nad nim, sięgając prawą ręka, po sztylet, a lewą ściskając go za gardło.
— Czy mam... zihdi?
— Na razie dość, ale powiedz mu, że przepadł, jeżeli zrobi minę nieprzyjazną!
Halef puścił go i Arnauta się podniósł. Oczy jego połyskiwały stłumioną wściekłością, nie śmiał jednak nic przedsięwziąć.
— Chodź! — rzekł do naczelnika.
— Chcesz, żebym ci kazał dać mieszkanie?
— Tak na razie. Jeżeli zaś mój pan już przybył, to przyślę go tu i rozstrzygnie się, kto będzie spać w tym

85