Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

— Gości? — rzekł pogardliwie. — Czyż nie nazwał was melek jeńcami?
— Dlatego właśnie chciałem ci powiedzieć, że nie powiadomił cię dokładnie o stanie rzeczy. Zapytaj go, czy jesteśmy gośćmi jego, czy też jeńcami?
— Bądźcie, czem chcecie, dość, że was pojmał. Schowaj swój nóż za pas, bo zwalę cię z konia!
— Nedżir Beju, jesteś bardzo wesołym człowiekiem, ja zaś jestem w bardzo poważnym nastroju. Bądź względem nas uprzejmym na przyszłość, bo się pokaże, kto kogo zwali.
— Psie i jeszcze raz psie! Oto masz!
— Na świętego Jezujabosa, wstrzymaj się ze słowami, bo będziesz zgubiony! — przestrzegł go melek.
— Ja? — zawołał olbrzym całkiem osłupiały.
— Tak, ty!
— Czemu?
— Ten obcy wojownik nie jest Kurdem, lecz emirem z Zachodu. Ma w pięści siłę niedźwiedzia, a przy sobie broń, której nikt się nie oprze. To mój gość, bądź więc nadal przyjaznym względem niego i jego towarzyszy.
Rais potrząsnął głową.
— Nie boję się ani Kurda, ani człowieka z Zachodu. Ponieważ jest twoim gościem, dlatego mu przebaczam, ale niech się ma na baczności przedemną, bo gotów się dowiedzieć, kto silniejszy: on czy ja. Ruszajmy dalej; przybyłem tylko, by cię pozdrowić.
Pod względem siły fizycznej miał ten człowiek z pewnością przewagę nademmą, ale była to siła surowa, niewyszkolona, niezdolna mi napędzić strachu. To też nie odpowiedziałem wprawdzie ani słowem na jego przebaczenie, nie czułem jednak bynajmniej przed nim nadzwyczajnego respektu. Miałem przytem pewne przeczucie, że przecież kiedyś zderzę się jeszcze z tym człowiekiem przy jakiejś sposobności.
Pojechaliśmy dalej i przybyliśmy niebawem na miejsce naszego przeznaczenia.
Po obu brzegach rwącego tu bardzo Cabu stoją nędzne domy i chałupy, z których składa się Lican. W łożysku rzeki leży mnóstwo brył skalnych, utrudniających nadzwyczaj żeglugę i pływanie, a most, rozpięty

98