Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

nad nią, sporządzony jest z grubej plecionki i przytwierdzony za pomocą ciężkich kamieni do kilku słupów. Plecionka poddaje się za każdym krokiem tak, że koń mój bardzo trwożnie tylko przeszedł przez ten most. Wreszcie dostaliśmy się bez szwanku na lewy brzeg.
Gdyśmy jeszcze po tam tej stronie byli, przyjęły nas kobiety i dzieci okrzykami radości. Niewielka ilość domków, które ujrzałem, była zbyt szczupłą na mieszkanie dla tak wielu przybyszów, domyśliłem się więc, że wśród obecnych musieli się znajdować mieszkańcy sąsiednich miejscowości.
Dom meleka, gdzie mieliśmy się zatrzymać, leżał na lewym brzegu Cabu. Był on cały w stylu kurdyjskim, ale do połowy wbudowany w wodę, skąd chłodny i silniejszy przewiew powietrza wypędzał komary, które są utrapieniem tych okolic. Pierwsze piętro budynku nie miało muru; składało się poprostu z dachu, wspartego czterema rogami na ceglanych słupach. Przewiewny ten przybytek stanowił salę audjencjonalną, do której zaprosił nas melek, gdyśmy zsiedli z koni. Leżało tu mnóstwo misternie plecionych rogoży, gdzie mogliśmy się dość znośnie usadowić.
Melek nie miał dla nas teraz zbyt wiele czasu, byliśmy więc zostawieni samym sobie. Niebawem weszła pani domu, niosąc tęgi i szeroki, z łyka pleciony, talerz, pełen owoców i innego jadła. Za nią szło dwoje dziewcząt lat około dziesięciu i trzynastu i niosły także tace podobne, tylko mniejsze.
Wszystkie trzy pokłoniły się bardzo pokornie i postawiły przed nami jedzenie. Dziewczęta oddaliły się, a kobieta została, przypatrując się nam z miną zakłopotaną.
— Czy masz jakie życzenie? — spytałem.
— Tak panie — odrzekła.
— Powiedz!
— Który z was jest emirem z Zachodu?
— Jest dwu takich emirów: ja i ten.
Przy tych słowach wskazałem na Anglika.
— Mam na myśli tego, który jest nietylko wojownikiem, lecz także lekarzem.

99