Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

— Nie troszcz się o to!
— Chodź więc za mną!
W drodze postanowiłem wypytać karuhję o stosunki religijne. Znałem je bardzo mało, to też każde wyjaśnienie byłoby mię ucieszyło niezmiernie. Karuhja uprzedził mnie szczęśliwie pytaniem:
— Czy jesteś muzułmaninem, chodih?
— Czyż ci melek nie powiedział, żem chrześcijanin?
— Nie, ale Ghaldanim nie jesteś. Czy wyznajesz może wiarę, głoszoną przez misjonarzy z Inglistanu?
Zaprzeczyłem; a on na to:
— Bardzo mię to raduje, panie!
— Czemu? — spytałem.
— Nie chcę słyszeć o ich wierze, bo ich samych znać nie chcę.
W tych niewielu słowach wypowiedział ten prosty człowiek wszystko.
— Czy spotkałeś którego z nich? — zapytałem.
— Spotkałem kilku, ale strzepnąwszy proch z obuwia mego, odszedłem. Czy znasz nauki wiary naszej?
— Niedokładnie.
— A nie chciałbyś ich poznać?
— O, nawet bardzo chętnie. Czy macie jakie wyznanie wiary?
— Tak jest, a każdy Chaldani musi je dwa razy na dzień wygłaszać w modlitwie.
— Proszę cię, powiedz mi je!
— Wierzymy w Boga jedynego, wszechmogącego, stwórcę i ojca wszech rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Wierzymy w Pana Jezusa Chrystusa, syna Bożego, jedynego syna swojego Ojca, wobec całego świata, którego nie stworzył nikt, który jest Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego, który jest jeden i ten sam w istocie z Ojcem, którego ręce zrobiły świat i stworzyły wszelkie rzeczy na świecie, który zstąpił z nieba dla nas ludzi i dla naszego zbawienia, który stał się przez Ducha Świętego ciałem i człowiekiem, poczętym i urodzonym przez Marję Dziewicę; który cierpiał i został ukrzyżowany pod ponckim Piłatem, umarł i pogrzebion, który trzeciego dnia powstał z grobu, jako było w piśmie objawione, i wstąpił na niebiosa, siedzi na prawicy Ojca, aby znowu powrócić sądzić żywych

107