— Wszak jesteście tylko moimi gośćmi, a nie więźniami!
— Czy i bej z Gumri?
— Panie, nie nalegaj na mnie!
— Dobrze więc, będę względniejszym, niż na to zasługujecie. Śpieszcie naprzeciw nieprzyjaciela i zajmijcie stanowisko, któregoby on nie mógł minąć. Kurdowie nie zaatakują was, lecz wyślą posła, który wprzód będzie się dowiadywać o nas. Przyślecie tu tego posła, a ja udzielę wam wówczas mej rady.
— Chodź z nami lepiej, chodih!
— Uczynię to chętnie, jeśli pozwolicie mi wziąć z sobą służącego Halefa, znajdującego się teraz tam za murem przy koniach.
— Pozwalam — rzekł melek.
— Ale ja nie pozwalam — odrzekł rais.
Wywiązała się krótka, lecz zacięta sprzeczka, w której melek ostatecznie wziął górę, bo wszyscy inni stanęli po jego stronie. Rais cisnął mi wściekłe spojrzenie, skoczył na konia i odjechał.
— Dokąd? — zawołał melek.
— To ciebie nie obchodzi! — zabrzmiało w odpowiedzi.
— Śpieszcie za nim i ułagodźcie go! — prosił melek drugich, podczas gdy ja zawołałem Halefa i kazałem mu przygotować nasze konie.
Potem poszedłem na górę do towarzyszy, aby im wydać polecenia.
— Co się stało? — zapytał Anglik.
— Kurdowie z Gumri nadchodzą, aby nas oswobodzić — odrzekłem.
— Bardzo dobrze! Yes! Dzielne chłopcy! Moja strzelba! Będę walił! Well!
— Stać, sir Dawidzie! Po pierwsze: pozostaniecie tutaj jeszcze czas jakiś i zaczekacie na mój powrót.
— Czemu? Wy dokąd?
— Tam, aby poprowadzić rokowania i załatwić może sprawę po dobremu.
— Pshaw! Zrobią sobie z wami niewiele zachodu. Zastrzelą was! Yes!
— To wielce nieprawdopodobne.
— Czy mogę pójść razem z wami...?
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/114
Ta strona została skorygowana.
110